Quantcast
Channel: Anwen - blog nie tylko o włosach
Viewing all articles
Browse latest Browse all 920

Moja włosowa historia - Pastel Toori

$
0
0
Jak zauważyła autorka dzisiejszej MWH każde włosy są inne i każde zasługują na to by je docenić i pokochać :) Takie podejście doskonale odzwierciedla to co sama od dawna próbuję Wam przekazać na swoim blogu. Dlatego tym razem zapraszam Was przede wszystkim do przeczytania, a dopiero na drugim miejscu do obejrzenia historii włosów Pastel Toori :)


Dawno dawano temu były sobie włosięta... No dobrze, może nie aż tak dawno. Młodsze są ode mnie, acz w ciągu swojego krótkiego żywota wiele przygód przeszły. Historia dbania o włosięta zaczęła się od tego, że końcem roku 2011 coraz częściej spotykałam na jednej stronie odniesienia do bloga anwen i innych włosomaniaczek. Uznałam, że w ramach robienia z siebie prawdziej, tru kobiety należałoby zabrać się za dbanie o wygląd zewnętrzny. Na pierwszy ogień poszły włosięta.

Przed rozpoczęciem Wielkiej Pielęgnacji (tm) włosięta wcale nie miały się źle. 


Były napuszone, kapryśne, falowane, w dziwnym mysim kolorze. Zapomniały już, że w wieku kilku lat byłam sexy, blond lachonem. Większość czasu rosły samopas, w zerówce były naprawdę fajne, po komunii zostały jednak ścięte. Nie przeszkadzałam im, nie maltretowałam. Ale każdego dopada choroba zwana dorastaniem i w wieku 13-14 lat zafascynowałam się szamponem Dove. Bo o rany, jakie włosięta po tym gładkie! Musowo czary jakieś! Z tego zafascynowania w ruch poszły przeróżne drogeryjne cuda. Ponadto miałam naprawdę wielkie problemy, żeby zaakceptować, że moje włosięta różnią się od włosów innych dziewczynek. Chciałam mieć każde, ale nie swoje. Głównie wierzyłam w szamponu, dżywek używałam rzadko bo ich nakładanie było po prostu upierdliwe. W gimnazjum zniechęcona ogólnym, niewdzięcznym zachowaniem włosiąt ścięłam się trochę krócej, czego efekty były takie więcej tragiczne. Na długie lata postanowiłam nie chodzić do fryzjera, bo "krótkie mi nie pasują". Włosiętom było dobrze, prostowane raz na rok, suszone z rzadka suszarką, niefarbowane rosły sobie wolno i nieskrępowanie. Zapuszczałam je głównie do studniówki. 3 miesiące przed ową studniówką, co tydzień olejowałam je olejem rycynowym (zainspirowana, a jakże, Chmielewską). Trzymałam olej na głowie całą noc i rano zmywałam. Nie powiem, żeby wtedy przyniosło to jakieś olśniewające efekty (albo ja się spodziewałam zbyt wiele po opisach Chmielewskiej). Jako wojująca zwolenniczka au naturel na studniówkę włosięta jedynie wyprostowałam. Sięgające łokcia bez wątpienia stanowiły mój osobisty rekord jeśli chodzi o długość. Ale żeby nie było za dobrze, po studniówce zostały ścięte. 


Nie drastycznie, nadal bardziej zasługiwały na miano długich. Nosiłam się tak jeszcze jakiś czas, aż do 2009 roku. W 2009 roku pod wpływem złamanego serca (bo pierwsze co robi kobieta ze złamanym organem wewnętrznym to idzie usunąć uczucia nożyczkami, ot, kobieca logika) włosięta zostały ścięte nożyczkami do papieru przez moją znajomą. Rany jak mi wtedy wygodnie było, nareszcie nic się nie plącze i nie przeszkadza, raj na ziemi. Ale jak wszyscy wiemy, kobiety to masochistki. Zatem nie poprzestałam na krótkich. Włosięta sobie spokojnie rosły dalej niczym się nie przejmując. Ba w tamtym okresie przez przypadek odkryłam mycie odżywką. Pomyliłam się i zamiast szamponu stałam się posiadaczką Balsamu Mrs Potters. Pierwsze mycie było cudowne, włosy potem miękkie. Jednak po 3 myciu coś zaczęło mi się nie podobać. Wtedy nadeszła chwila prawdy i przyjrzałam się etykietce. Kolejnym krokiem było nabycie drogą kupna szamponu. Balsam wykończyłam zgodnie z przeznaczeniem, ale żeby miał spektakularny wpływ na moje włosy to nie powiem. Do tamtego momentu włosięta jeszcze nie wiedziały co to znaczy być zniszczonymi. Plątały się, wypadały, przetłuszczały, ale generalnie współpracowały (nie byłam wtedy jeszcze na tyle dorosła, żeby się wymyślnie fryzować, ograniczałam się do kucyka i warkocza).  



Zdziwiły się zatem kiedy dostały po cebulkach szamponem 24 mycia w kolorze ciemnobrązowym, który wyszedł na nich czarny. Moje farbowanie ograniczało się jedynie do szamponów typu 24, 8 myć. W roku 2010 szampon się zupełnie wypłukał i włosięta wróciły do swojego koloru. Co ciekawe nigdy nie wiedziałam co to jest rozdwojona końcówka. Nie miałam tego problemu, w liceum jakiś czas żarłam skrzypovitę ale nie sądzę, żeby to odniosło większy efekt. Nie wiem co to rozdwajanie końcówek i jak patrzę ile ludzie mają problemów z tego tytułu to momentalnie przestaję narzekać bo dzielne włosięta chociaż tego mi oszczędzają. W 2011 na początku roku byłam chora i rezultatem tego było obcięcie włosiąt na bardzo krótko. 




Byłam przez jakiś czas nazywana Justinem przez rodzaj fryzury. Było to bardzo krzywdzące bo zupełnie inna osoba była inspiracją dla zmiany! Dzielnie pomaszerowałam do fryzjera z wydrukowaną Park Shin Hye (jako Go Mi Nam). Fryzurkę jaką uzyskałam można sobie obejrzeć na powyższym zdjęciu. Bardzo mi się spodobała, była wygodna (co ciekawe NIGDY nie musiałam jej układać, jedyne co robiłam to zrobienie przedziałka po myciu). Nigdy nie musiałam podcinać końcówek więc chodziłam do fryzjera jak mi się podobało. Cały czas celując w mniej więcej to samo cięcie. Jednak koło września 2011 stwierdziłam, że jednak będę zapuszczać. Na dodatek paćłam sobie na szanowne włosięta Venitę w kolorze, który pieszczotliwie określam "pierniczony bakłażanik". Bakłażanik się rzecz jasna wypłukiwał i zostawił paskudną poświatę. W tym mniej więcej momencie mojego życia włosięta zaczęły dopraszać się więcej uwagi. Pierwszym krokiem (szalenie inteligentnym swoją drogą) było kupienie Tangle Teezera. Na grzyba mi był TT do tak krótkich włosów? Nie wiem. Ale w końcu poczułam, że robię im dobrze. Zapomniałam nadmienić, że niemal cały 2011 rok były traktowane jedynie szamponożelem z Yves Rocher. Był cudowny, sprawiał, że mogłam włosy myć co dwa dni, czasem (szaleństwo!) co trzy. Dnia 13 stycznia 2012 zrobiłam pierwsze świadome zdjęcie dokumentujące. 




Od tego momentu zaczęłam Wielką Pielęgnację. Pierwsze na co się rzuciłam to rady dziewuch z jednej strony (suprisingly, NIE wizażu) plus Anwen i wszystko co mi pod rękę wpadło. Rozpoczęłam klasycznie od Alterry, olejku Brzoza i pomarańcza oraz Jantara. Jak tak teraz o tym myślę to mogłam sobie poszukać dokładniej, wyszłoby taniej, ale ważne że zrobiłam pierwszy krok. Następnie zaczęła się polka z doborem oleju, eksperymentowanie ze... wszystkim właściwie. Przerobiłam olej kokosowy (na początku mi się podobał, potem przestał), przerobiłam Babydream, Alterry 2 rodzaje, Amlę (miałam na włosach jeden raz, po 2 godzinach tak mnie bolała głowa od zapachu, że musiałam zmyć), Brahmi (wtedy nabawiłam się ciężkiego urazu do mleka kokosowego i po dziś dzień mój żołądek rozpoczyna dzikie tango jak tylko słyszy o mleku kokosowym), olej lniany, z orzechów włoskich, oliwę, olej z pestek winogron. Szał ciał i uprzęży. Jako szamponu używałam Babydreama, a potem uroczego TAK dla pomidorków. Olejowałam twardo co każde mycie, używałam różnych masek (tanich), odżywki Mrs Potters, Isany z Babassem. Dodawałam do każdej porcji odżywki czy maski jakiś olej, najczęściej kilka kropli arganowego. Czasami dodawałam glicerynę. Ładnie się sprawdziła teoria, że jeśli doda się gliceryny do maski, która nas obciąża to przestanie obciążać. Nie miałam pojęcia co mi służy a co nie, dopóki nie dostałąm w swoje łapki Bingo. Włosięta mi powiedziały, że tak to jest TO. Posłuchałam włosiąt. Dodatkowo na początku dość często robiłam płukanki, pokrzywową, szałwiową. Miałam nawet epizod dodawania skrobii do maski co jak mi się wydaje zmniejszało przetłuszczanie. Za suplementację wzięłam się dość późno, najpierw próbowałam drożdży ale wydaje mi się, że niewiele zmieniły. Potem próbowałam picia żelatyny ale też nie widziałąm efektów. Od czerwca walczę z wypadaniem i to jest miara tego czy jakaś kuracja mi służy czy też nie. 




Nigdy nie umiałam określić typu włosów jakie posiadam, ale z głupia frant próbowałam kilka razy wydobyć z nich skręt, efekty były ciekawe ale nie kontynuowałam. Nie podobały mi się w dotyku, nie podobały mi się wizualnie, w ogóle jakieś takie meh były. 





Kontynuowałam zatem normalną pielęgnację zarażając w stopniu urągającym wszelkim normom otoczenie. 





W kwietniu postanowiłam zrobić coś z kolorem i padło na hennę khadi, ciemny brąz. Indygo się niestety błyskawicznie wypłukało. Zdegustowana tym faktem zaczęłam się zastanawiać dlaczego.



Jako szalony biolog nie byłabym sobą gdybym nie podeszła do całej sprawy pielęgnacji naukowo. Raz, że całą pielęgnację rozpoczęłam od przeczytania artykułów naukowych na temat włosów i tego co tak naprawdę można im zrobić. Dwa, zrobiłam zdjęcia mikroskopowe włosiętom. Zdjęcia są z maja 2012 roku i przedstawiają 4 włosy z tego samego 1cm2 powierzchni skóry głowy. 





Tak, TAKI rozrzut kolorystyczny, grubościowy, strukturalny! Byłam zaskoczona odkryciem i zmobilizowało mnie to nieco do zadbania  o kondycję własnej skóry od wewnątrz. Włosięta zostawiłam w spokoju maltretując je olejami (zaczęłam robić sobie mieszanki i wlewać wszystko do wszystkiego, całkiem niezła metoda, zaraz powiem o niej coś więcej), odżywkami i maskami (rzeczone Bingo). Najbardziej mi się podobało to z błotkiem karnelitowym, po części przez zapach. W lipcu jednak skończyło się rumakowanie, włosięta dostały w tyłek po raz pierwszy w swoim krótkim życiu. Zostały potraktowane trwałą farbą.



Zapragnęłam mieć na głowie coś, co podkreśliłoby niebieskie oczy (tak w ogóle to apel i gorąca prośba do Was, drogie niewiasty, poradźcie jaki na bogów kolor włosów mógłby wydobyć błękit oczu w kolorze wypranej w Ace flagi UE?). Jednakże, jako że jestem skryto-szalona nie poszłam na całość, zostawiłam niezafarbowany wierzch włosów. Chodziło o efekt wow przy upięciu, podczas gdy rozpuszczone miały się wydawać dość niewinne. Osiągnęłam niezamierzony efekt uzielenienia optycznego własnego koloru. Poza tym znowu dowcip fotograficzny, włosięta z tamtego okresu wyglądają na zmasakrowane, podczas gdy w stanie były całkiem sympatycznym. Prawdziwe eldorado włosiąt rozpoczęło się kiedy zamówiłam sobie próbki różnych dziwnych olejów: z pestek malin, z truskawek, z avocado, z kiełków pszenicy, z macadamii oraz kwas hialuronowy. W miarę upływu czasu moja wiedza na temat włosów i produktów dowłosowych zwiększała się i wreszcie po długich miesiącach zaczęłam osiagać efekty, które mnie zadawalały. Ponadto w czerwcu po raz pierwszy zaczęłam uprawiać sztukę samodzielnego obcinania włosiąt. Głównie chodziło mi o grzywkę.

We wrześniu włosięta dodatkow do jedzenia dostawały odżywkę b/s Joanny oraz czasami krem ochraniający z Fructisa. Mysia mnie nawróciła z powrotem na pielęgnację silikonową i włosięta Fructisa bardzo polubiły. Zakupiłam nawet jakąś najzwyklejszą odżywkę Garniera, ale z niej zrezygnowałam i zastąpiłam ją odżywką Artiste. Polubiłyśmy się, włosiętom bardziej pasuje skład, mnie cena.



Swojego oleju nie znalazłam nadal, wydaje mi się, że chyba z avocado. Ale kij je wie. Robię zatem przeróżne mieszanki i wlewam do nich co mi do łba przyjdzie. Próbuję oleju ryżowego, ostatnio sobie zrobiłam czosnkowy na bazie ryżowego (który połowicznie zeżarłam, niech będzie przeklęta moja miłość do czosnku). Nie byłabym też sobą jakbym się nie poddała ogólnemu szaleństwu na tle żelatyny. Żelatynowa maseczka działa na włosięta cudownie. Zwłaszcza ze Stapizem balonow... pardon, tym pomarańczowym. Jest to interesująca maska, której zapach utrzymuje się niesamowicie długo i potrafi zabić wszystko inne. Teraz trochę żałuję, że nie użyłam jej do jajka, L-cysteiny czy do drożdży, może ich zapachy też by zabiła. Obawiam się trochę, że przy okazji zabiłaby też mnie. Teraz co nieco o mieszaniu, skoro można mieszać oleje i wychodzą fajne miksy, to czemu nie maski? Co jakiś czas zbieram więc wszystko co mam i ciapię do jednego opakowania. Okazuje się to cudownym sposobem na zmniejszenie ilości pudełek w łazience i genialne efekty nawłosowe. Włosięta zdecydowanie bardziej wolą miksy. Miałam odżywki które mi niewiele robiły, proteinowe, zwykłe bingo czy obciążające randomy. Zmieszane dają fajny efekt gładkich, błyszczących włosiąt. Poza tym dość świeże odkrycie, najtańsze Bingo z dodatkiem kilku kropel mleczka pszczelego i zatężonego aloesu bije na głowę wszelkie drogie nawilżające maski. Pod warunkiem, że dodam do tego około 15-20 kropel oleju. Włosięta to kochają.


Wracając do kwestii kolorystycznej, na początku października uznałam, że koszmarny kolor, który został z wypłukanej Joanny musi zniknąć. Na tym etapie doszłam do jakże odkrywczego wniosku, że włosy rude wydobywają błękit. Jak rude to rude, zdecydowałam się spróbować henny.



Kretynka ciężka nie wiedziałam, że po tych wszystkich kolorystycznych eksperymentach kolorek ma szanse wyjść wątpliwy. Taki też wyszedł. Jak zrobiłam fotkę z lampą to byłam zachwycona, a jakże! W świetle dziennym natoimiast jest bieda i tragedia. Zdecydowałam się na drugie położenie henny i efekt był nieco bardziej czerwony ale poza tym niewiele się różnił. Henna i żelatyna są odpowiedzialne za blask włosiąt, poza tym fakt, że od 3 miesięcy mają zakaz puszczania się luzem również pozytywnie wpłynął na wygląd zewnętrzny. W ogóle jakoś niedawno zauważyłam, że włosiętom się urosło. Widziałam to już wcześniej, ale 2 tygodnie temu to do mnie dotarło jak sobie zrobiłam zdjęcia. Zaczynam się sobie coraz bardziej podobać w takich włosach i wymarzona długość to taka trochę za łokieć.

Jest oczywiście kilka rzeczy, które nadal sprawiają mi problem i mi nie pasują. Nie umiem znaleźć swojego cięcia, nie wiem jak mój typ twarzy powinien zostać potraktowany, żeby wyglądał dobrze. To samo z kolorem. Ponadto włosięta się przetłuszczają. Myję je co drugi dzień i często stosuję puder bambusowy drugiego dnia, żeby nie było widać przetłuszczania jednak wolałabym trwalsze rozwiązanie. Ponadto włosięta wypadają. Próbowałam Seboradinu, nie pomógł. Próbowałam drożdży, nie pomogły. Żelatyna takoż. Staram się teraz nie olejować skalpu, ale chcę olejować wszystkie włosięta, żadne tam faworyzowanie jednych i olewanie drugich. Próbowałam oleju z Green Pharmacy z łopianu, nic. Teraz próbuję kozieradkę, tyż nic. Pod wpływem Azjatyckiego cukru mam ochotę spróbować suplementu opartego na związkach siarkowych. Ponadto mam w planach olejowanie olejem czosnkowym. Chciałabym też wydobyć z włosiąt skręt, który w nich jest (i to na dodatek mój ukochany rodzaj). Zakupiłam suszarkę z dyfuzorem i od jutra będę się bawić. 




W tej chwili moja pielęgnacja jest minimalistyczna. Mam jeden litrowy słój z randomową mieszanką masek i odżywek, odżywkę Artiste tę nieproteinową, mleczko pszczele, żelatynę, aloes zatężony, mieszankę olejów, szampon Babydream pomieszany z Alterrą i szamponożelem z Yves Rocher, odżywkę bez spłukiwania Joanny (żółtą) i krem ochronny z Fructisa. Olejuję przed każdym myciem, po każdym myciu paciam też miksem. Próbowałam różnych metod olejowania ale najbardziej lubię tę na sucho. 

Chciałam przedstawić swoją włosową historię z kilku powodów. Aby pokazać, że nie wszyscy od samego początku są w stanie osiągnąć spektakularne efekty, czasami trzeba na nie poczekać, a czasami nigdy się ich nie osiągnie. Ja nigdy nie będę miała grubych, prostych, ciężkich włosów jakie mają np Azjatki i które uwielbiam. I dobrze! Poprzez dbanie, poprzez próby znalezienia "swojej" włosowej pielęgnacji możemy nauczyć się akceptować to co dostało nam się w genetycznej loterii. Nie sztuką jest prostować, silikonować włosy i upodabniać się do kogoś. To bez sensu, wtedy są na świecie co najmniej dwie osoby o takich samych włosach, przy czym jedna ponosi niesamowite koszty aby osiągnąć pewien wizualny efekt i w rezultacie nikt nie jest oryginalny i wyjątkowy. Każda z Was ma unikalne, jedyne w swoim rodzaju włosy. Mogą się różnić od tego co Wam się zazwyczaj podoba, nie szkodzi. Przyłóżcie się, poszukajcie, znajdźcie fryzury, kosmetyki, które pasują WAM i które Wasze włosy ukazują w najlepszym możliwym świetle. Takie włosy jak Ty, masz tylko Ty sama, to niesamowite, że każdy z nas dostaje coś innego i z czym innym dane jest mu egzystować. Życzę Wam, żeby każda z Was nauczyła się dbać o własną wyjątkowość i cieszyć się z niej. 

Have a nice day and don't forget to be awesome!

Viewing all articles
Browse latest Browse all 920

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra