Quantcast
Channel: Anwen - blog nie tylko o włosach
Viewing all 920 articles
Browse latest View live

Moja włosowa historia - Miśka

$
0
0
Cały weekend spędzę poza Krakowem, w dodatku z ograniczonym dostępem do Internetu :) Od dawna już marzyłam o takim wyjeździe za miasto by trochę odpocząć, wyciszyć się i naładować akumulatory. Świeże powietrze, dużo zieleni, szkoda tylko, że pogoda nieco się zepsuła, bo miałabym weekend idealny ;) Zanim jednak wyjdę korzystać z uroków wsi i otaczających ją lasów zostawiam dla Was włosową historię Misi o pięknych, gęstych włosach.



W końcu i ja się zmobilizowałam, aby opisać swoją włosową historię :) Nie chce przeszukiwać albumów ze zdjęciami z dzieciństwa, bo nic ciekawego tu się nie działo. Urodziłam się jako blondyneczka, a włosy stopniowo ciemniały do średniego brązu. Regularnie byłam podcinana na tzw.grzyba. :D A wszyscy zachwycali się gęstymi włosami i pucołowatymi policzkami. W zerówce Mama zaczęła mi zapuszczać włosy do I Komunii. Nie zapominając przy tym o podcinaniu końcówek. Dzięki temu miałam ładne, zdrowe włosy tuż za ramiona. I tak sobie rosły, z grzywką lub bez. W wieku lat 12 byłam dumną posiadaczką włosów do pasa, które moja Babcia uwielbiała czesać w warkocze. Mi jednak strasznie przeszkadzały, długo schły i plątały się, więc w tajemnicy przed Babcią wybrałam się do Cioci, która obcięła mi włosy do ramion. :) Reakcje Babci pamiętam do dziś. :D Włosy rosły spokojnie, myłam je raz w tygodniu głownie szamponem pokrzywowym lub z czarnej rzepy. Aż na koniec gimnazjum zachciało mi się blond pasemek i krótszej fryzurki. Włosy nadal były dość ładne. 



Z czasem znudziły mi się potraktowałam je ciemną szamponetką i znów ruszyłam na obcięcie. Było tragiczne.





Aby wyglądały lepiej na imprezach nakładałam na nie brylantynę. :D Wyglądałabym jakbym nie myła włosów przez miesiąc.



Żeby nie było nudno poprosiłam Mamę, aby zrobiła mi czarne pasemka. Niestety trafiłam na felerną farbę, która na opakowaniu była piękną czernią, ale w środku truskawkową breją. :D 

 

To co wtedy przeszły moje włosy to tragedia. Na zdjęciu są jeszcze wilgotne, chwile póżniej nałożyłam na nie szamponetkę, która tylko delikatnie przyciemniła róż. Następnego dnia ciemna farba, a i tak były różowe prześwity…

Powiedziałam wtedy:”dość malowania”. Zafundowałam sobie grzywkę i bardzo mi się podobała moja ówczesna fryzura. 

    

 Po jakimś czasie skróciłam włosy i zaczęłam je prostować. 



Po maltretowaniu prostownicą przez 2 lata wyglądały coraz gorzej. Z gęstych, zdrowych włosów zrobiło się siano. Oczywiście wciąż myłam je tylko szamponem, od czasu do czasu używałam odżywki bez spłukiwania Sunsilka, a to tylko dlatego, że ładnie pachniała. :D 

    

Do studniówki włosy trochę odrosły, ale nadal były cienkie i sianowate. Dlatego idąc na studia postanowiłam je obciąć i pomalować na czarno. 

 

Pół roku później zafundowałam im czerwone pasma i wróciłam do prostowania. 

 

Czerwona farba szybko się wypłukała, więc całość pomalowałam na czarno i zostawiłam sobie ot tak. 

 

Rosły dość szybko, a ja fryzjera omijałam szerokim łukiem. Choć przód był dłuższy niż tył. 



Pół roku później odkryłam bloga Anwen. I tu zaczyna się lepsze życie dla moich włosów. Zaczełam od wizyty u fryzjera, który obciął zniszczone końce i wyrównał włosy. Był to marzec 2012.





Włosy były oklapnięte, widać pozostałości farby i ogólnie stan ich był „a feee!”. Zaczęłam je olejować olejem kokosowym, który zupełnie im nie służył. Za to olejki Alterry jak najbardziej. ;) Woda brzozowa i Jantar zupełnie się u mnie nie sprawdziły powodowały swędzenie. Moje włosy uwielbiały wtedy odżywkę Nutri-gładki oraz maski Biovaxa. Z czasem kosmetyków dochodziło coraz więcej, jedne są ze mną do dziś dnia, a inne podsunęłam Mamie, która ma zupełnie inne włosy niż ja. 


Tak wyglądały po pół roku, może troszkę więcej włosomaniactwa. 

 

Z miesiąca na miesiąc było coraz lepiej. 





Jednak ścięte na prosto przestały mi się podobać i zdecydowałam o ścięciu ich na półokrągło. To nie była najlepsza decyzja, ale za jakiś czas wyrównam je znów :) 

 

Najważniejsze, że znów posiadam gęstą, zdrową czuprynę, a włosy błyszczą bez użycia farb. Kucyk ma 11 cm. Jedynym problemem jest nękający mnie od czasu do czasu po użyciu niewłaściwych kosmetyków łupież, ale tu Nizoral się sprawdza. :) Włosy aktualnie mają 60 cm w najdłuższym paśmie, dążę do 70 cm. A w związku z tym, że podcinam je co 3-4 miesiące taki wynik osiągnę za dwa lata. :D 

Aktualnie używam:

Szampony - szampon aloesowy Equilibra i  Green Pharmacy z nagietkiem lekarskim
Odżywki - Balsam na kwiatowym propolisie,Alterra odżywka z granatem i aloesem,Garnier Awokado i masło Karite, Balsam b/s Joanna z apteczki babuni miód i proteiny mleczne.
Maski - Kallos latte, Biovax z mlecznymi proteinami, Maska łopianowa Receptury Babuszki Agafii, Isana maska z proteinami pszenicy.
Oleje - olej lniany, olejek Babydream dla kobiet w ciąży, olejki Alterry.
Inne - mgiełka do włosów Jantar, jedwab CHI na końcówki.

Moja dieta czyli o tym jak schudłam 9kg :)

$
0
0
Jeszcze pół roku temu nie uwierzyłabym jakby mi ktoś powiedział, że napiszę taki post na swoim blogu ;) Ja nie należę do dziewczyn, które wiecznie się odchudzają. W sumie do tej pory nigdy tego nie robiłam tak na serio i na początku nie bardzo wiedziałam jak się za to zabrać...

Po pierwsze motywacja!

Tak, to właśnie od niej należy zacząć :) Jeśli naprawdę chcemy schudnąć to musimy mieć konkretny powód. I nie wystarczy ogólnikowe "bo chcę" czy "bo jestem za gruba". Moją motywacją był blog, na którym co raz częściej pojawiały się moje zdjęcia. Wierzcie mi czytanie pod każdym takim postem, że jestem 'grubą świnią' nie jest miłe ;) Miałam dwa wyjścia: albo przestać zamieszczać zdjęcia na blogu albo po prostu schudnąć :D bo dobrze wiedziałam, że ani ja się nie przestanę tym przejmować (taki już mam charakter) ani moi hejterzy nie znikną (taki już mają charakter :P). Któregoś dnia na facebooku zobaczyłam zdjęcia Katosu, na którym pokazała jak schudła jej twarz przez rok diety. I to było to! bo moim największym problemem nie była wcale figura, tylko właśnie okrągła buzia. Do tego momentu zawsze myślałam, że to niemożliwe, żeby odchudzić się na twarzy, ale skoro Katosu się udało to i ja stwierdziłam, że przynajmniej spróbuję :)

Po drugie plan!

Bez niego ani rusz ;) Na internecie możemy znaleźć milion różnych, cudownych diet, ale ja nie jestem zwolenniczką gotowych rozwiązań! Każdy z nas jest inny, każdy lubi inne rzeczy i ma inne możliwości przygotowywania posiłków, więc dieta powinna być dopasowana do nas, a nie, żebyśmy my musieli się do niej dopasowywać. Wiadomo, że jak ktoś żyje w biegu i je głownie fast foody to nie zacznie nagle przygotowywać sobie 5 zdrowych posiłków dziennie, bo nie będzie miał kiedy ;) Dlatego od razu ustaliłam, że dietę wymyślę sobie sama! Od czego zaczęłam?

1. Wypisałam wszystkie 'zdrowe' produkty, które lubię. 

Pisząc zdrowe miałam na myśli nie te niskokaloryczne, ale raczej te o niskim indeksie glikemicznym i wartościowe pod względem witamin i minerałów. Podzieliłam je na cztery grupy: białkowe, tłuszcze, węglowodany oraz warzywa i owoce. Stanowiły one dla mnie taką bazę w momentach, które na pewno dobrze znacie, gdy w głowie pojawia nam się myśl "nie wiem co bym zjadła" ;) Zwykle wtedy właśnie sięgałam po różne niezdrowe/tuczące rzeczy, bo tak było szybciej i łatwiej. Dzięki tej liście nie miałam też problemu z zaplanowaniem zakupów i nie wkładałam do koszyka zbędnych rzeczy. Dodatkowy plus - mniej wyrzucanego jedzenia i oszczędność dla portfela ;)

Białkowe - to podstawa naszej diety i powinny znajdywać się w każdym posiłku. Najlepiej wybierać produkty nieprzetworzone - czyli zamiast kupować gotową wędlinę kupujemy mięso i sami je przygotowujemy. Moje typy: pierś z kurczaka, pierś z indyka, polędwica wieprzowa, jajka, ryby (tu akurat różne), serek wiejski, twaróg.

Tłuszcze - wbrew pozorom nawet na diecie odchudzającej trzeba jeść tłuszcze :) Musimy tylko wybierać te zdrowe. Ja zrezygnowałam prawie całkowicie ze smażenia w tłuszczu i jak już to wybieram albo patelnię grillową albo piekarnik. Staram się nie jeść też tłustych rzeczy (jak ser żółty czy majonez), wybieram: oliwę z oliwek (w sałatkach) orzechy, nasiona, avocado czy tłuste ryby. Do tego standardowo jak zawsze codziennie łykam olej z wiesiołka w kapsułkach.

Węglowodany - to najgorszy wróg naszej diety, bo to właśnie dzięki nim zwykle przybieramy na wadze. Tak właśnie było i ze mną bo pochłaniałam ogromne ilości białego pieczywa. Bywały dni, w których jadłam tylko i wyłącznie kanapki... Co w takim razie zostawiłam z tej grupy: świeże owoce, kasze (u mnie głównie jęczmienna), płatki owsiane (górskie), pieczywo pełnoziarniste (ale to akurat bardzo rzadko).

2. Wypisałam wszystkie swoje żywieniowe grzeszki.

Tak naprawdę każdy z nas podświadomie wie/czuje co go tuczy, ale nie zawsze potrafi z tego zrezygnować. Czasami z wygody, czasami z przyzwyczajenia, a czasami po prostu dlatego, że coś straaasznie lubimy. W tych dwóch pierwszych przypadkach powinnyśmy znaleźć sobie tzw 'zastępniki' :) czyli zdrowsze odpowiedniki, którymi możemy spokojnie zastąpić zakazane produkty. Oczywiście nie wszystko zastąpić się da, a jeśli coś po prostu kochamy to zamiast z tego zupełnie zrezygnować i cierpieć przeczytajcie co napisałam w akapicie "Po trzecie...".

Ja takich grzeszków też mam sporo. Są nimi przede wszystkim: słone przekąski (chipsy, paluszki, krakersy czy sunbitsy), fast-foody (pizza, frytki), białe pieczywo, ser żółty, majonez, słodzone napoje i najgorszy z nich czyli podjadanie między posiłkami.
 
3. Znalazłam im zastępstwo.

Mój sukces wynika chyba właśnie z tego, że ja nigdy nie byłam głodna i mogłam jeść ile tylko chciałam i prawie to co chciałam ;)

Słone przekąski - zastąpiłam orzechami i nasionami.
Białe pieczywo - najpierw tym chrupkim z biedronki, a potem jak już mi obrzydło zrezygnowałam z niego zupełnie. Po dłuższym czasie sięgnęłam po to ciemne, pełnoziarniste, ale jem je bardzo rzadko, bo za nim nie przepadam.
Frytki - ziemniakami pieczonymi (ale też jem je rzadko).
Ziemniaki - gotowanym kalafiorem, fasolką szparagową lub brokułem.
Pizzy - nie zastępowałam niczym ;) po prostu ograniczyłam ilość.
Ser żółty - mozarellą, ale też nie jem jej za często.
Majonez - sosem czosnkowym na bazie naturalnego jogurtu.
Słodzone napoje - wodą (o moich zmaganiach z przyzwyczajeniem się do picia wody pisałam TU).
Podjadanie między posiłkami - czyli wtedy kiedy nie jestem tak naprawdę głodna, a jem tylko dlatego, że pojawia mi się w głowie myśl, że coś bym zjadła. W takich sytuacjach teraz po prostu sięgam po jabłko ;) Czasami zjadam ich po kilka dziennie - wcześniej zamiast nich wybierałam kanapki, batoniki, drożdżówki i inne tego typu szybkie przekąski.
Słodycze - z którymi ja akurat większych problemów nie mam, ale wiem, że dużo odchudzających się osób nie umie odstawić czekolady czy innych słodyczy. Spróbujcie zastąpić je owocami. One też są naprawdę słodkie (zwłaszcza banany czy winogrona) i taki owocowy koktajl, sałatka owocowa czy własnoręcznie przygotowany sorbet mogą być przepysznym deserem.

4. Spisałam pomysły na dania obiadowe, śniadaniowe i kolacyjne.

Przepisy wyszukiwałam na kulinarnych, ale dietetycznych blogach. Chciałam wybrać przede wszystkim te jak najprostsze w przygotowaniu. Ze śniadaniem nie mam problemu, bo bardzo lubię i najczęściej jem właśnie owsiankę. Dodaję do niej rozgniecionego banana lub inne owoce. Na kolację wybieram zwykle gotowane jajka z warzywami (pomidorem, ogórkiem, sałatą, papryką itd) lub zamiast nich jakieś mięso/twaróg/serek wiejski/łososia. Największy problem miałam właśnie z obiadami. Rzadko kiedy mam czas by przygotowywać sobie coś specjalnego i najczęściej kończyło się warzywach na patelnie z mięsem (najczęściej filet z kurczaka) usmażonym na grillowej patelni. Czasami jadłam pieczone mięso lub ryby, też z warzywami (ale bez ziemniaków), czasami omlety lub jajka sadzone (smażone na minimalnej ilości tłuszczu).

5. Ułożyłam sobie wstępny jadłospis

Na początek rozpisałam sobie jadłospis na cały tydzień, ale od razu Wam powiem, że później już z tego nie korzystałam ;) Najważniejsze było dla mnie ustalenie sobie ile i jakich posiłków będę jadła w ciągu dnia i o których godzinach. Dla naszego organizmu najlepiej jest jeść regularnie, mniej więcej co trzy godziny. U mnie było to dokładnie 5 posiłków: śniadanie, II śniadanie, obiad, podwieczorek i kolacja. Nigdy nie liczyłam kalorii i jadłam naprawdę dużo (nie żałowałam sobie owoców czy warzyw), tak, że nigdy nie byłam głodna.

Po trzecie - jeden dzień dla siebie!

Są takie rzeczy, z których po prostu nie potrafię zrezygnować i nie mam zamiaru :) Jeśli moja dieta miała by wyglądać tak, że nie wolno mi nigdy jeść pizzy, lodów ze Starowiślnej czy pierogów ruskich to bardzo szybko bym się poddała i z niej rezygnowała. Zamiast zmuszać się do niejedzenia tych wszystkich pyszności, które sprawiają mi taką radość ustaliłam sobie, że jeden dzień w tygodniu będę mogła zjeść to wszystko co lubię :) Oczywiście nie jest tak, że przez cały dzień opycham się wtedy słodyczami, fast-foodami i czym tam jeszcze, tylko po prostu jeśli mam ochotę na pierogi to czekam z tym na 'mój' dzień. Gwarantuję Wam, że nawet robiąc sobie taki jeden dzień w tygodniu i jedząc wtedy słodycze czy inne rzeczy, które lubicie będziecie chudnąć. Co ciekawe takie doładowanie kaloryczne nie tylko ułatwia nam odchudzanie i sprawia, że staje się ono przyjemniejsze, ale też przyspiesza nam metabolizm! :)


Dzięki tym wszystkim zasadom nie czuję, że coś tracę, taka dieta mnie nie męczy i nie mam poczucia, że "schudnę jeszcze x kg i będę mogła jeść normalnie", bo ja cały czas jem normalnie :) i mogę być na tej mojej diecie spokojnie przez całe życie. Nie wiem czy wiecie, ale słowo dieta to przecież nie zawsze odchudzanie, a jedynie sposób odżywiania. Równie dobrze możemy być na diecie odchudzającej jak i takiej prowadzącej do przytycia - jedno i drugie to dieta, tylko skutek jej jest inny. Moim zdaniem podobnie jak w przypadku pielęgnacji włosów nie chodzi o to by jedynie wyznaczyć sobie jakiś cel i do niego dążyć, ale by przede wszystkim zmienić swoje myślenie i wyrobić sobie dobre nawyki. Takie, które pozwolą nam cieszyć się zdrowiem, ładną sylwetką ale i życiem ;)


Pozdrawiam Was serdecznie,

PS Ten wpis powstał na Waszą wyraźną prośbę (zwłaszcza po tym jak pokazałam się ostatnio w stroju kąpielowym ;) ), ale pamiętajcie, że ja nie jestem dietetykiem i nie traktujcie go jako wyroczni. To, że taka dieta mi służy i u mnie się sprawdziła, nie oznacza jeszcze, że tak będzie i u Was :)

Pozytywne zaskoczenie - włosowe produkty Yves Rocher

$
0
0
Do włosowych produktów Yves Rocher podchodziłam jak przysłowiowy pies do jeża. Kojarzyły mi się jedynie z ładnymi zapachami i słabym składem (chociaż przyznaję, że na składy nowych produktów nawet nie patrzyłam). I pewnie do dziś omijałabym je szerokim łukiem, gdyby nie Wy :) Tak często polecałyście mi ich szampony i odżywki w komentarzach, że w końcu uległam i zdecydowanie tego nie żałuję!


Szampon zwiększający objętość i wodę ułatwiającą rozczesywanie kupiłam jeszcze w czerwcu, ale w między czasie miałam przerwę w ich używaniu, gdy testowałam produkty Fructis. Po tym eksperymencie z przyjemnością do nich wróciłam i dziś chciałabym Wam napisać dlaczego się polubiliśmy :))


Zacznę może od szamponu. Zapłaciłam za niego połowę normalnej ceny czyli 5,95zł, ale i standardowe 11,90zł moim zdaniem jest adekwatne do jakości. Jak przystało na YR szampon oczywiście przepięknie pachnie :) Kwiatowo, subtelnie (chociaż intensywnie), jakby kobiecymi perfumami i trawą? ;) Świetnie się pieni, bardzo dobrze myje i zostawia włosy takie jak lubię: świeże, lekkie i nieco uniesione u nasady. Oczywiście pomimo nazwy (Volume) nie oczekujcie na głowie nie wiadomo jak wielkiego efektu push-up, ale przy odpowiedniej stylizacji fryzura może wyglądać naprawdę nieźle :)

Szampon nie plącze włosów, ale nie wygładza ich aż tak by można było sobie odpuścić po nim odżywkę. Przynajmniej na moich włosach konieczne jest użycie czegokolwiek po nim, a najlepiej sprawdza się spryskanie ich mgiełką o której napiszę poniżej. 

Bardzo podoba mi się to jak puszyste (ale nie spuszone) są po nim moje włosy. Wizualnie robi się ich więcej, nie strączkują się i nie wiszą smętnie ;) Taki efekt na pewno spodoba się wszystkim cienko- i rzadkowłosym. 

Szampon jest też bardzo wydajny! Intensywnie używany przeze mnie i mojego Krzyśka już od ponad miesiąca, a w butelce wciąż zostało około 1/3 produktu.

Co do składu to jak zobaczycie poniżej do najdelikatniejszych on nie należy. Ma wysoko ALS i CB, które jak wiemy lubią podrażniać co wrażliwsze skalpy, ale u mnie sprawdza się pod tym względem idealnie. Stosowany nawet codziennie nie spowodował wysuszenia, podrażnienia czy swędzenia skalpu. Cały skład jest bardzo krótki i prosty (nie ma silikonów, ani niczego innego co mogłoby obciążyć włosy), dokładnie taki jak w szamponach lubię :)


Największym (jak nie jedynym) minusem tego produktu jest opakowanie, a dokładnie zatyczka. Muszę się nieźle namęczyć by go otworzyć i zawsze boję się, że prędzej złamię sobie przy tym paznokieć ;)

Podsumowując jest to naprawdę świetny produkt, który u mnie w łazience na pewno zagości jeszcze nie raz. Zdecydowanie zechcę też wypróbować inne szampony YR - jestem ciekawa czy któryś go przebije :))



Równie dobrym produktem, który też wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie jest woda ułatwiająca rozczesywanie. Przede wszystkim dlatego, że naprawdę działa :)) Moje włosy przepięknie się po niej rozczesują nawet na mokro. Wystarczy spryskać je odrobiną mgiełki by szczotka sunęła po nich niczym łyżwiarka figurowa po lodowisku. Co za tym idzie stają się też bardzo gładkie, w dotyku jak jedwab i ładnie błyszczą.

Poza działaniem mgiełka zachwyciła mnie swoim pięknym zapachem. Rzeczywiście czuć w niej lipę - taką prawdziwą naturalną, którą uwielbiam pić jako herbatkę i stosować na włosy jako płukankę.

Kolejnym plusem jest na pewno wydajność. Na całe moje włosy wystarczają dosłownie ze 4 psiknięcia. W takiej ilości moich włosów zupełnie nie obciąża. Pozostają bardzo lekkie i puszyste, a przy tym miękkie i nawilżone.

Jeśli chodzi o minusy to na pewno jest nim cena. Standardowe 24,90zł za 200ml to stanowczo za dużo za taki produkt, którego głównym zadaniem jest ułatwienie rozczesywania (i właściwie niewiele więcej na włosach robi). Może gdyby skład był bardziej naturalny i tytułowa lipa (którą producent tak chwali się na opakowaniu) była wyżej to uznałabym, że wart jest swojej ceny. Ja na szczęście zapłaciłam tylko połowę i myślę, że warto właśnie upolować tę wodę w takiej promocji (zwłaszcza jeśli tak jak ja macie problem z rozczesywaniem, również tych dziecięcych włosów).



Znacie te produkty? 
A może polecicie mi coś innego, równie dobrego z Yves Rocher? :)


Pozdrawiam Was serdecznie,

Aktualizacja włosowa - Lipiec 2013

$
0
0

Tym razem wyjątkowo spóźnione podsumowanie miesiąca, ale ciągle coś stawało mi na drodze do zrobienia odpowiedniego zdjęcia ;) Z tego powyżej tez nie jestem do końca zadowolona, ale trudno :P Włosy po prostu jak widać już proszą się o podcięcie, którego nie zdążyłam uskutecznić ani w czerwcu ani w lipcu...

Czytaj dalej »

Piątkowa Inspiracja Włosowa - sposób na poranne układanie włosów

$
0
0
Dawno, dawno temu czyli w lutym tego roku ;) pokazywałam Wam sposób na piękne loki układane przy pomocy spinek. Filmik z instruktażem znajdziecie w TYM poście, a efekt na moich włosach TUTAJ. Dziś pomysł na to jak wykorzystać ten sposób przy porannym makijażu :) Pamiętam, że jak byłam u Viru to właśnie ona zdradziła mi ten patent, który często wykorzystywany jest też na wybiegach (np. Victoria Secret):


Czytaj dalej »

Moja włosowa historia - Dominika

$
0
0
Za oknem przepiękna, iście letnia pogoda, a ja zamiast z tego korzystać siedzę w domu i próbuję zapanować nad moją szafą ;) Po lekturze "Paryskiego szyku" stwierdziłam, że to najwyższa pora by ogarnąć swoją garderobę. Niestety nie jest tak łatwo jak myślałam :P Wracam, więc do sprzątania, a  Was zostawiam z najnowszą, blond, falowaną i długowłosą MWH Dominiki :))




Witam Was kochane włosomaniaczki. Dziś pochwalę się Wam MWH i moimi włosowymi grzechami, których kilka już jest na koncie ;) Mam nadziejęże moja historia choć trochę zniechęci Was do używania prostownicy. 
Jako małe dziecko miałam bardzo gęste blond włosy sięgające za łopatki. Poniżej możecie zobaczyć jedyne zdjęcie z dzieciństwa jakim dysponuję na komputerze. Rosły sobie powoli i żyłswoim życiem. W drugiej klasie podstawówki ścięłammoje włosy na wysokość uszu, tłumacząc sobie tę decyzję faktem, że na basenie musiałam za długo suszyć włosy. 


I tak włosy rosły dalej. Dotrwały szczęśliwie aż do początków gimnazjum, czyli zdecydowanie najgłupszego okresu z życia każdej nastoletniej dziewczyny. Jako że miałam z natury puszące się włosy (wtedy jeszcze nie wiedziałam że są kręcone), chciałam mieć proste (ironia losu). Dostałam w prezencie prostownicę, którą ciężko mi dziś nazwać prostownicą. W rzeczywistości były to dwie metalowe płyty, którymi codziennie paliłam sobie włosy. W końcu w gimnazjum trzeba jakoś wyglądać, co nie? Efekty mojego rzekomego "prostowania" widoczne na pierwszym zdjęciu. Pielęgnacja ograniczała się TYLKO do szamponu z reklam (fructisy, garniery, pantene itp). Rok późnej wymarzyłam sobie wycieniowane włosy. Druga fotka zrobiona po wyjściu od fryzjera, włoski idealnie proste i ułożone. Byłam szczęśliwą posiadaczką wycieniowanych włosów! Aż do dnia następnego mycia, kiedy już nie były tak wystylizowane. Puszyły się, więc trzeba byłcodziennie prostować.


Po roku zdecydowałam się pozbyć tego nieszczęsnego cieniowania. Od tego czasu jestem negatywnie nastawiona do fryzjerów. Niestety, nieszczęsne "dwie metalowe płyty" dalej były na porządku dziennym. Grzywkę zapuściłam ścięłam na bok. Przy okazji znalazłam sobie nowy problem: grzywka nie układała się tak jakbym tego chciała. Postanowiłam uciąć to i owo. Możecie zauważyć różnicęczerwona linia to linia moich naturalnych włosów. 


Chodziłam tak może z rok ucinając sumiennie malutkie rosnące włoski. W końcu wyglądało to mniej więcej tak:



Włosy już odrosły (pierwsze zdjęcie), zostawiłam je w spokoju. W międzyczasie kupiłam lepszą prostownicę (jedną z tańszych, ale bynajmniej nie były to już dwie metalowe płyty). Pewnego gorącego lata stwierdziłam, że jest mi za ciepło na głowie (chyba mózg mi się przegrzał jak sobie teraz o tym pomyślę). Pojechałam do mojej kuzynki, która uczyłsię fryzjerstwa. Była wtedy w pierwszej klasie. Powiedziałam: zrób tak, żeby było ich mniej. No i degażówki poszły w ruch. Posłuchajcie w tym momencie dobrej rady: DEGAŻOWANIE WŁOSÓW TO ZŁO! Z własnej woli pozbyłam się połowy włosów i do dziś widać jeszcze te nieszczęsne cięcie. Zdjęcie drugie prezentuje pozostałości mojej głupoty. Oczywiście wyprostowane.

Byłam już w liceum w tym czasie i postanowiłam: nie będę ścinać włosów aż do studniówki! Chcę mieć długie wymarzone włosy na swojej studniówce. I zaczaił się aktywny proces zapuszczania włosów, który opierał się na ich nie-obcinaniu. Pielęgnacja wciąż ograniczałsię do szamponu z SLS. Ograniczyłam prostowanie do 3-4 razy w miesiącu.

W końcu po dwóch latach, na swoją osiemnastkę miałam długie włosy! Oczywiście wyprostowane :)

Z długości byłam bardzo zadowolona, niestety z ich kondycji już nie. Oto jak prezentowały się moje włosy we wrześniu zeszłego roku.

Stwierdziłam że nie można dążyć do celu po trupach. Trzeba najpierw zadbać o jakość, a źniej o długość. Zaczęłam czytać na internecie o pielęgnacji włosów, trafiłam na bloga Anwen (dziękuję Ci serdecznie!). Tak zaczęła się moja “mała” obsesja. Oto efekty pielęgnacji po kilku miesiącach (trzecie zdj. włosy wyprostowane):

Poniżej stan moich włosów w maju. Zaczęłam stosować olej z pestek winogron, który dał mi bardzo fajne efekty.

Pod koniec czerwca przeczytałam cały wątek o siemieniu lnianym na wizażu i zachwycona efektami spróbowałam go na sobie. Dla porównania zdjęcie z lewej prezentuje moje włosy po dokładnym wyczesaniu, a z prawej efekt po żelu lnianym. Używam go po każdym myciu. Włosy są niesamowicie miękkie!

I teraz ostatnie zdjęcie: stan moich włosów z dnia dzisiejszego (03.08.2013). Niestety wcześniejsze zdjęcia robiłam z fleszem, te obrazuje dokładny stan moich włosów.


Jedynym problemem z którym wciąż się borykam jest gęstość i grubość włosa. Być może przesadzam, ale faktycznie jest to mój problem. Może macie jakieś sprawdzone sposoby aby zagęścić i jednocześnie pogrubić włosy? Jestem naturalną blondynką, więhenna odpada, chyba że Cassia. Ale trochę przerażają mnie zielone włosy :)  

Jak pielęgnuję moje włosy? Nie jest to skomplikowane!
-Po pierwsze: zmiana szamponu! Na co dzień używałam szamponu z Farmony Radical, jednak ziołwysuszy mi włosy, więc przestawiłam się na szampon dla dzieci Lilliputz z Rossmana (mój ideał!). Raz w tygodniu, albo nawet i rzadziej używam zwykłego szamponu dla oczyszczenia Joanna Naturia z rumiankiem.
- Po drugie: ODSTAWIŁAM PROSTOWNICĘ! Może nie na amen, ale prostuję raz w miesiącu (nawet rzadziej), jeśli mam jakieś ważniejsze wyjście.
- Nie suszę włosów suszarkąpozwalam im naturalnie wyschnąć. Niestety śpię w mokrych włosach, ale nie przestanę tak robić, bo nie mam najzwyczajniej czasu umyć włosów wcześniej.
- Moje ulubione odżywki: do spłukiwania niebieska oraz beżowa Issana (nie pamiętam z czym one są) oraz odżywka bez spłukiwania Joanna Naturia z rumiankiem.
- Siemię lniane! ABSOLUTNY HIT!
- Jestem bardziej ostrożna przy czesaniu. Kiedyś szarpałam wszystkie kołtuny, teraz nauczyłam się cierpliwości :) Kupiłam TT i jestem zachwycona!
- OLEJOWANIE. Cud nad cudami ;) Nie robię tego systematycznie, ale po olejowaniu moje włosy są 100 razy lepsze. Używałam oliwy z oliwek, ale strasznie przyciemniła mi włosy nad czym ubolewam. Zmieniłam olej na ten z pestek winogoron i bardzo sobie chwalę! Czaję się jeszcze na lniany i arganowy, ale wiadomo: cena :/
- Raz w tygodniu staram się nakładać na włosy maskę WAX (zwykłą lub z aloesem) na 15-30min, ewentualnie Kallos.
- Piję pokrzywę i skrzyp (uwielbiam ziołowe herbatki, więc czasem piję nawet kilka razy dziennie).
- Swego czasu piłam drożdże, ale jestem strasznie niesystematyczna więzaniechałam. Wkrótce zamierzam wrócić, bo marzy mi się długość do pasa.
- PODCINAM KOŃCÓWKI. Po pierwsze włosy zdrowe, a dopiero potem długie. Mam już manię podcinania rozdwojonym końcówek.
- Na końcówki stosowałam taki płyn ochronny z Waxa (nie pamiętam dokładnie nazwy, taka malutka buteleczka). Fajnie wygładzał włosy. Później przerzuciłam się na jedwab z CHI, ale za dużzłego o nim przeczytałam. Obecnie na końce kładę kropelkę oleju.
- Ostatnie płukanie zawsze zimną wodą!
- I chyba co najważniejsze: nigdy nie farbowałam włosów :) Chciałabym rozjaśnić, ale na razie mi szkoda.

Moje cele do zrealizowania  to długość do pasa, większa grubość i gęstość.
To już chyba wszystko. Mam nadziejęże ktoś dotrwał do końca. Pozdrawiam wszystkie włosomaniaczki, szczególnie Ciebie Anwen! życzę wszystkim powodzenia, cierpliwości i dużo miłości dla włosów!

Farbowanie włosów w domu, a dokładnie o tym jak ja to robię...

$
0
0

Dzisiejszy wpis raczej nie przyda się osobom, które jak ja od lat farbują swoje włosy w domu. Nie napiszę Wam tu nic nowego ani odkrywczego, ale powtarzające się pytania o to jak, czym i jak często farbuję włosy zmotywowały mnie do napisania tego posta :) O wiele wygodniej mi później podsyłać Wam link do konkretnego wpisu niż za każdym razem tłumaczyć to samo ;)

Zacznijmy od tego co potrzebujemy:

1. Farba (w moim przypadku zawsze jest to Color&Soin w kolorze 1N Hebanowa Czerń)
2. Szczotka lub grzebień z szeroko rozstawionymi zębami
3. Pędzel do farbowania - ewentualnie stara szczoteczka do zębów
4. Miseczka
5. Olej kokosowy (opcjonalnie)
6. Tłusty krem, np. Nivea lub wazelina
7. Stary ręcznik
8. Foliowy czepek bądź jednorazowa reklamówka
9. Stara koszulka
10. Plastikowa opaska do włosów
11. Spinka lub klamra do spięcia włosów
12. Płyn do trwałej ondulacji/płyn micelarny/mleczko do demakijażu/tonik (najlepiej z alkoholem)
13. Pomocna dłoń do zafarbowania tyłu (opcjonalnie ;) )

Jak farbuję włosy (na czarno)?

1. Zaczynam od próby uczuleniowej. Należy wykonać ją 48godzin przed planowanym farbowaniem. Teoretycznie powinnyśmy ją robić przed każdym zabiegiem, nawet jeśli używamy tej samej farby, ale przyznaję, że sama robię je tylko wtedy gdy sięgam po zupełnie nowy produkt. W tym celu mieszam minimalną ilość farby i dopiero tak przygotowaną nakładam na skórę. Po kilku minutach spłukuję i obserwuję skórę przez dwie doby.

2. Na kilka godzin przed farbowaniem nakładam olej na skórę głowy. Chroni on skórę przed podrażnieniem i późniejszym wypadaniem włosów, a nałożony na włosy będzie je chronił przed wysuszeniem. Oczywiście metoda farbowania na olej nie sprawdzi się u każdego - najlepiej sprawdzić efekt kolorystyczny na jednym pasemku by uniknąć późniejszych niespodzianek :)

3. Przed samym farbowaniem bardzo dokładnie rozczesuję włosy.

4. Zakładam starą koszulkę, opaskę, spinam włosy i dokładnie zabezpieczam skórę przy linii włosów tłustym kremem. Szczególny nacisk kładę na uszy ;)

5. Zakładam rękawiczki i mieszam połowę farby. Pozostałą część (niezmieszaną) zostawiam w oryginalnych, dokładnie zakręconych pojemnikach do następnego farbowania. W ten sposób przechowywana nie traci swoich właściwości i spokojnie może być użyta za miesiąc czy dwa. W moim przypadku połowa opakowania Color&Soin (która jest bardziej wydajna niż większość farb, które używałam) spokojnie wystarcza mi na pokrycie całych odrostów i około 10cm włosów od nasady. Włosy na długości w tej chwili farbuję 1-2 razy w roku - kolor nie blaknie, nie wypłukuje się, więc nie mam potrzeby by robić to częściej. 

6. Farbowanie zaczynam od linii włosów nad czołem i przy twarzy, potem robię przedziałek na środku i tam nakładam farbę. Następnie robię kolejny przedziałek - mniej więcej 1cm dalej i znów nakładam i tak po kolei aż zafarbuję cały przód włosów.

7. Potem przechodzę do farbowania tyłu głowy. Tym razem zaczynam od czubka głowy i stopniowo przechodzę co raz niżej robiąc poziome przedziałki (znów co około 1 cm).

8. Gdy całe odrosty są już pokryte, a w miseczce mam jeszcze trochę farby to nakładam ją na włosy u nasady. Jeśli farbujecie włosy na inne kolory niż czerń to w tym momencie należy farbę nałożyć na całe włosy na długości. Najłatwiej jest to robić dzieląc je na niezbyt grube pasemka.

9. Po nałożeniu całej farby masuję chwilę skórę głowy i włosy rękami tak by mieć pewność, że wszędzie jest równo nałożona.

10. Włosy spinam klamrą na czubku, zabezpieczam foliową reklamówką jednorazową, żeby nie wybrudzić wszystkiego dookoła i trzymam farbę na włosach tak długo jak zaleca producent. Sprawdźcie też czy przypadkiem na ulotce nie jest napisane by nie nakładać na włosy foliowych czepków - przy niektórych farbach lepiej tego nie robić. Pamiętajcie też by trzymać się zalecanego czasu farbowania, jeśli zmyjecie farbę za szybko kolor może wyjść mniej intensywnie i będzie szybciej się spłukiwał, a jak zostawicie ją na dłużej to możecie nabawić się podrażnienia lub przesuszyć włosy.

11. Ostatni etap to zmycie ze skóry śladów po farbie, które w przypadku Color&Soin powstają pomimo nałożenia kremu. Najlepiej w tym celu sprawdza się podobno płyn do trwałej, ale sama tego patentu jeszcze nie przetestowałam. Zwykle używam micela z Biedronki i ewentualnie czegoś z alkoholem jeśli plamy są wyjątkowo uporczywe. Można spróbować też roztworu soku z cytryny lub kwasku cytrynowego.

12. Po upływie czasu przewidzianego przez producenta polewam włosy niewielką ilością wody i najpierw dokładnie spieniam farbę, dopiero potem ją spłukuję. Trzeba to robić bardzo długo i dokładnie aż spływająca woda będzie czysta. 

13. Nie myję już włosów szamponem, a jedynie nakładam dołączoną do farby odżywkę. Ta z Color&Soin jest naprawdę wyjątkowa i baaaaardzo chciałabym mieć jej pełnowymiarowe opakowanie. Dawniej robiłam po farbowaniu zakwaszającą płukankę (z octem lub cytryną), która domyka łuski włosów i przedłuża trwałość farby. Na podobnej zasadzie powinny jednak zadziałać dołączane do farb odżywki (ich pH powinno być kwaśne).


14. Po upływie 3 tygodni na moich włosach odrosty są znów widoczne, więc powtarzam cały proces od początku ;)


Mam nadzieję, że wpis mimo wszystko komuś się przyda. Czytałam też, że w przypadku innych kolorów niż czerń (która zawsze wychodzi jednolicie) lepiej jest zastosować kolejność odwrotną czyli zaczynamy od karku i nakładamy farbę w kierunku czubka głowy, potem na boki i na końcu farbujemy górę. Dzięki temu kolor powinien wyjść równy.


Pozdrawiam Was serdecznie,

Tydzień w zdjęciach (23) - znów trochę ślubnie ;)

$
0
0
Przez ostatnie dwa tygodnie starałam się odreagować wszystkie stresy i wynagrodzić sobie intensywne miesiące. Najchętniej wyjechałabym gdzieś daleko na dłuższy urlop, ale niestety w pracy dostanę wolne dopiero pod koniec września a może nawet w październiku. Musiałam więc zadowolić się weekendami, które na szczęście udało mi się spędzić naprawdę miło :))

W ten poprzedni pojechałam do moich teściów (teraz mogę już oficjalnie tak napisać ;) ), gdzie miałam okazję po prawie roku przerwy w końcu usiąść za kółkiem ;) Co prawda jazda samochodem podobnie jak i rowerem to coś czego niby się nie zapomina, ale stresowałam się prawie tak jak przed pierwszą jazdą na kursie. Nikogo na szczęście nie przejechałam :P samochód też nie ucierpiał, a my chociaż wolno to w końcu dotarliśmy do celu. Obiecałam sobie, że znów zacznę regularnie jeździć, ale w Krakowie jakoś ciężko mi się przełamać :(

Na zdjęciu powyżej próbowałam złapać jeszcze Dinga - psa mojego Krzyśka, ale niestety nie jest łatwym obiektem do fotografowania ;) o wiele przyjemniej uwieczniało mi się kwiaty...


Ostatnio znów kupiłam dwie sukienki ;) W te upały to jedyny rodzaj stroju, który jestem w stanie nosić, a w sumie i bez upałów najchętniej ubierałabym się tylko w nie. Nie trzeba kombinować czy góra pasuje do dołu i wybranie się rano do pracy zajmuje mi minimum czasu :)) Pewnie na tych dwóch nie skończę i poszukam w sklepach następnych dopóki jeszcze moja szafa jeszcze się domyka :D Poniżej aktualnie moja ulubiona - panterkowa sukienka z C&A. Kosztowała chyba 69zł i chociaż na zdjęciu być może tego nie widać to naprawdę  ładnie leży :))


Na zdjęciu powyżej jeszcze prezent od Eternal*Voyageur, z którą w końcu udało mi się spotkać na żywo :)) Mailowo znamy się już od dawna, niestety na co dzień dzieli nas wieeeele kilometrów. Spędziłyśmy razem bardzo przyjemne sobotnie popołudnie o czym przekonacie się jeszcze na instagramowych zdjęciach poniżej:
ternal*Voyageur,
ternal*Voyageurz którą w końcu mogłam spotkać się na żywo!


1. deszczowa podróż autobusem, przez chwilę poczułam, że już nadchodzi jesień :(( całe szczęście, że wróciły upały i moja jesienna depresja minęła ;)
2. o tym jak bardzo lubię patrzeć chmury, a jeszcze bardziej je fotografować przypomniała mi ostatnio Olga, możecie być pewni, że to nie ostatnie takie zdjęcie w TwZ ;)
3. od jakiegoś czasu zakochałam się w dużych naszyjnikach - ten różowy jest akurat z Kathrine i niestety na żywo nieco mniej mi się podoba niż na stronie, ale moja kolekcja sukcesywnie się powiększa :D
4. w końcu wybrałam się na małe, tekstylne zakupy do Ikei - odkąd się przeprowadziliśmy muszę przejechać całe miasto by tam dotrzeć :(
5. przecudna Orchidea od mojej koleżanki Moniki. Mam nadzieję, że tym razem uda mi się jej nie 'zabić' tak jak wszystkich poprzednich, bo chyba bym tego nie przeżyła. Moja teściowa zdradziła mi nowy patent ze styropianem, więc wierzę, że będzie dobrze :)))
6. kolejny naszyjnik z Kathrine...
7. nowe wzorzyste leginsy, znów kupione na krakowskiej Tandecie. Już szukam następnych :D
8. odkrycie ostatnich dni - Nutella w jednorazowych mini opakowaniach :))) Od lat jej nie jadłam bo wiedziałam, że jak kupię cały słoik to zjem... cały słoik ;) 
9. przepyszne wino od znajomych :) pewnie nie wiecie, ale ja zdecydowanie wolę wina od piw :P


1. ulubiony kubek do herbaty :) bo ja mam dwa ulubione - ten drugi jest do picia kawy, aaa i jeszcze szklanka do wody :P
2. znajomy kot z naszego piwnego sklepu
3. przedziwny produkt - balsam do ciała d/s - dostałam go od Pauliny i już nie mogę się doczekać by go przetestować :D chociaż podejrzewam, że bardzo podobnie zadziałałaby zwykła odżywka do włosów... 
4. o foremce do lodów marzyłam od dawna, w końcu znalazłam tą w Empiku za niecałe 6zł :D
5. spacer po kładce z kłódkami zakochanych z Eternal*Voyageur - zaczęłyśmy oczywiście od lodów na Starowiślnej a skończyłyśmy na...
6. drinkach w Novej ;) tym razem piłam ananasowe mohito, nieco gorsze od truskawkowego, ale też pyszne :))
7, 8, 9. cały wczorajszy dzień przeleżałam na plaży nad jeziorem w Dobczycach. Uwielbiam tak spędzać czas (oczywiście nie tylko leżąc, ale i pływając :P) i żałuję, że nie mam już dwumiesięcznych wakacji :(

Na koniec jeszcze zdjęcia z mojej próby samodzielnego zdjęcia lakieru hybrydowego :/ Jak na razie nie udało mi się jeszcze tego zrobić w 100% i paznokcie wyglądają tragicznie! Szkoda, bo przez te 2,5 tygodnia dłonie wyglądały idealnie i miałam nawet ochotę znów sobie zrobić taki manicure, a tak się pewnie nie zdecyduję :((


I ostatnie już zdjęcie ślubne ;) Więcej Was tym tematem zamęczać nie będę - obiecuję :D


Na dziś to już wszystko :) 

Pozdrawiam Was serdecznie,


Kupon rabatowy do Yves Rocher i o tym co warto zamówić...

$
0
0
Tak jak wspomniałam Wam dziś rano na Facebooku dostałam kod rabatowy do wykorzystania w sklepie internetowym Yves Rocher. Bardzo się ucieszyłam, bo jak pewnie pamiętacie ich kosmetyki zrobiły na mnie ostatnio bardzo pozytywne wrażenie (o czym pisałam TU). Postanowiłam znów co nieco u nich zamówić ;) a z Wami podzielić się zarówno kodem jak i moją listą zakupów. 

Kod LUNE13 obowiązuje na zakupy powyżej 149zł tylko przez 48godzin od 20 do 22 sierpnia. Wstępnie w moim koszyku znalazły się:

Pięć szamponów (w tym jeden - pokrzywowy nieprzeceniony, ale pisałyście mi ostatnio, że jest świetny, więc koniecznie chciałam wypróbować :) ), trzy żele pod prysznic: moje ulubione to te o zapachu Werbeny i Gardenii z Polinezji, olejek do włosów, o którym też mi pisałyście i ma świetne oceny w KWC, morelowy peeling do twarzy (namówiła mnie na niego koleżanka z pracy, podobno świetny ;) ) i maska do włosów, którą wzięłam z ciekawości, nie mam pojęcia czy jest warta zamówienia.

Do zakupów dostajemy zawsze jakiś prezent gratis. Ja zdecydowałam się na zestaw podróżny (mam już podobny z YR i bardzo go lubię), ale Wy możecie wybrać ten olejek do włosów, który zamówiłam :) Drugi prezent czyli pojemniki dostajemy przy zamówieniu powyżej 99zł, wtedy też dostawa jest gratis :)


W planie miałam jeszcze zamówienie kilku innych produktów, ale okazało się, że niestety ta promocja ich nie obejmuje - są z niej wyłączone zestawy, produkty oznaczone zielonym punktem i te w promocyjnych cenach.

Jeśli mogłabym coś jeszcze polecić od siebie (czego akurat nie kupuję, bo mam jeszcze zapas) to na pewno byłyby to:

Zdecydowanie najlepsza maseczka jakiej w życiu używałam. Efekt jest widoczny od razu po jednym użyciu, skóra rzeczywiście nabiera blasku i jest odświeżona. Ja zwykle sięgam po nią przed każdym ważniejszym wyjściem :) Bardzo lubię też serum z pompką z tej serii niestety ta promocja go nie obejmuje :(

Woda o zapachu prawdziwej werbeny :) Bardzo świeża i idealna na lato. Ja już swoją buteleczkę mam :))


Produkt, który używam stosunkowo od niedawna, ale sprawdził się znakomicie. Mnie nie zapycha, a opalenizna jaką daje jest na tyle naturalna i subtelna, że nikt nie zorientuje się, że jest sztuczna ;)

Koniecznie dajcie znać czy coś jeszcze warto by zamówić :)Zerknijcie też do KWC: http://wizaz.pl/kosmetyki/producent.php?prod=18


Pozdrawiam Was serdecznie,

Ulubieniec miesiąca - Sierpień 2013: Mydło "Detoks", Natura Siberica

$
0
0

Takie mydło chodziło za mną od dawna. Pewnie Wy również czytałyście już zachwyty nad czarnymi mydłami na niejednym blogu. Co prawda wiem, że to moje nie jest prawdziwym, tradycyjnym czarnym mydłem, a jedynie taki ma kolor ;) ale okazało się hitem ostatnich tygodni w mojej włosowej pielęgnacji

Na początku zamówiłam je z myślą o myciu nim twarzy i tak też je właśnie stosowałam. Przy pomocy dołączonej do niego genialnej,czarnej gąbeczki, robiłam idealny wręcz peeling, który świetnie oczyszczał skórę i był przy tym wystarczająco delikatny. Pewnie w ten sposób zużyłabym całe, niemałe opakowanie (i trwałoby to pewnie w nieskończoność) gdyby nie Ewa i jej gościnny wpis o pielęgnacji cienkich włosów. Co prawda ona zachwalała tam inne mydło, ale skoro to i tak stało u mnie na półce to nie byłabym sobą gdybym go na włosach nie wypróbowała! ;)


Zacznę może od tych mniej ważnych rzeczy. Mydło dostajemy zapakowane w kartonowe pudełku (wyglądające bardzo ekskluzywnie ;) ) i solidny, plastikowy słoik o pojemności 120g. Biorąc po uwagę jego świetną wydajność jest to naprawdę spora ilość, która podejrzewam wystarczyłaby mi na kilka miesięcy, gdybym stosowała mydło wyłącznie na twarz. Na włosy również nakładam go bardzo niewiele, żeby skutecznie je oczyścić, więc liczę na to, że prędko się nie rozstaniemy.


Konsystencję ma mówiąc w skrócie dziwną ;) Gęsta pasta, nieco śliska, nieco ciągnąca się (jak plastelina) i wcale nie najprostsza w aplikacji. Gdy próbowałam ją nakładać na twarz przy pomocy gąbki to więcej zostawało na niej niż na skórze ;) Lepiej już posłużyć się palcami, a gąbką zmyć mydło z twarzy (do tego jest idealna). Na włosy nakładam tak, że próbuję najpierw mydło rozprowadzić na dłoniach, a dopiero potem przenieść na włosy. Chwilę masuję, polewam wodą i znów masuję - dopiero w ten sposób powstaje nam minimalna piana.


Jeśli chodzi o zapach to jest on przyjemny, ale na tyle neutralny i delikatny, że w tej chwili nawet nie potrafię go sobie przypomnieć i opisać :) Na włosach jest on zupełnie niewyczuwalny.

W składzie mydła oprócz podstawowego składnika - węgla aktywnego znajdziemy:

Olej rokitnika zmiękcza, odżywia i poprawia elastyczność i koloryt skóry.
Ekstrakt Cytryńca - skuteczny tonik, jest aktywnie zaangażowany w pobudzanie procesów metabolicznych, zapewnia ochronę skóry przed wpływem środowiska.
Olej cedrowy syberyjski zawiera witaminę E i witaminę P, które przyczyniają się do zmiękczania, nawilżania i wzmocnienia skóry. Reguluje odnowę komórek skóry.
Olej z nasion lnu ma działanie przeciwzapalne i antyseptyczne. Zawierał witaminy F leczy stany zapalne skóry.
Ekstrakt z brzozy karłowatej nawilża skórę, wspomaga jej regenerację i ma tonizujący efekt, wygładza i odmładza skórę i przywraca jej naturalny kolor i jędrność, czyniąc ją miękką i delikatną.
Ekstrakt z maliny moroszki zawiera witaminę C, wielonienasycone kwasy tłuszczowe Omega-3 i omega-6 oraz antyoksydanty. Skutecznie odbudowuje skórę i chroni przed wpływem czynników zewnętrznych.
Ekstrakt z borówki pobudza metabolizm komórek skóry, poprawia jej koloryt i elastyczność, a także ma działanie przeciwzapalne i wspomaga gojenie ran.
Olej z nasion maliny Sachalin ma działanie przeciwzapalne i bakteriobójcze.


Skład: Hippophae Rhamnoides Altaica Seed Oil, Pinus Sibirica Seed Oil, Shizandra Chinensis Fruit Extract, Organic Linum Usitatissimum Seed Extract, Betula Pendula Charcoal, Butyrospermum parkii, Betula Nana Bud Extract, Rubus Chamaemorus Fruit Extract, Aqua, Vaccuinium Vitis-Idaea Leaf Extract, Rubus Sachalinensis Seed Oil, Potassium Hydroxide

Najważniejsze jest oczywiście działanie, bo to z jego powodu dziś Wam o nim piszę :) Co takiego robi to mydło, że zasłużyło sobie na miano mojego aktualnego ulubieńca? To, co jak już doskonale wiecie najbardziej cenię w kosmetykach myjących. Przede wszystkim doskonale oczyszcza skórę i włosy i pozostawia je świeże dłużej niż inne produkty. Nie podrażnia przy tym skóry, ani nie wysusza moich włosów. Zostawia je za to odbite od nasady, uniesione, sypkie i lekkie. Mydło w wyraźny sposób reguluje wydzielanie sebum, skóra głowy przetłuszcza mi się zdecydowanie wolniej i mogę myć włosy co 2 dni! Bardzo podoba mi się też to, że mydło nie zostawia takiego typowego osadu, zmywa się bardzo dobrze i nie matowi włosów. Wręcz odwrotnie - ładnie się po nim błyszczą. Nie plącze też włosów i nie potrzebuję nakładać po nim odżywki. Zwykle robiłam tak, że przed myciem nakładałam na włosy balsam na łopianowym propolisie, a po umyciu w razie potrzeby spryskiwałam włosy wodą ułatwiającą rozczesywanie z Yves Rocher. Mydło ma też działanie łagodzące, wszelkie ranki szybciej się po nim goją, podrażnienia mijają, a skóra (również głowy) jest ukojona. Po takim głębokim oczyszczaniu poprawia się również wchłanianie innych składników odżywczych jakie zaaplikujemy (w formie serum na twarz czy wcierki na skalp) na skórę.

Minusem tego mydła może być oczywiście cena - w sklepie triny.plzapłacimy za nie 48zł. Nie wiem na jak długo mi ono wystarczy, ale jesli będzie tak wydajne jak mi się w tej chwili wydaje to cena nie będzie aż taka straszna :) Mimo wszystko następnym razem zechcę wypróbować jakieś tańsze czarne mydło by sprawdzić czy przypadkiem nie będzie ono równie skuteczne.


Dajcie znać czy używałyście już czarnych mydeł i czy jest może jakieś jedno konkretne najlepsze Waszym zdaniem :) Będę miała na uwadze przy następnym zamówieniu, jak już to mi się skończy ;)


Pozdrawiam Was serdecznie,

PORADY włosowe u Anwen - zmiana pielęgnacji, a pogorszenie stanu włosów

$
0
0

Witaj Anwen,


mam przeogromny problem z włosami. Włosomaniaczką jestem od zawsze, gdy trafiłam na Twój blog 2 miesiące temu moje włosy były w dobrym stanie, choć dbałam o nie "drogeryjnie". Zmieniłam jednak pielęgnację na bez SLS-ową i bez silikonową. Włączyłam oleje (Amla, kokosowy, rycynowy i łopianowy na łupież z Green Pharmacy), zmieniłam szampon na Babydream (oczyszczam szemponem z Green Pharmacy), a odżywkę na Alterrę, zaczęłam pić pokrzywę i brać tabletki ze skrzypem, w skalp wcieram wodę brzozową (bardzo mi pomaga na łupież i swędzenie). Zależało mi przede wszystkim na szybszym wzroście i uzyskałam 2,5cm w miesiąc. W czym więc problem? Włosy zaczęły wypadać garściami, łamać się i niesamowicie plątać. Zabezpieczam końcówki olejem kokosowym i odrobiną serum z Avonu, a mimo to powstają wręcz supełki. Jestem falowana, próbowałam przejść na CG, ale nie potrafię nie czesać włosów. Kłaczków wypada na pewno 100 dziennie lub więcej, przy przeczesywaniu palcami kilkanaście, przy myciu, czesaniu, suszeniu całe garście... Wypadają z cebulkami albo są połamane. Mam też wrażenie, że stan moich końcówek się pogorszył, wcześniej nie miałam z nimi problemu, teraz strasznie odstają i chyba mają zamiar się rozdwajać. Ratunku...

Pozdrawiam
Ania

MOJA PORADA:

Z takim problem jak Ania zmaga się bardzo wiele osób, które radykalnie zmieniają swoją pielęgnację. Zwykle dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze nasze włosy, wcześniej szczelnie obklejone silikonami nagle ujawniają nam swój prawdziwy stan (co nie raz może być dla nas ogromnym zaskoczeniem), a po drugie do takiej innej pielęgnacji muszą się zwyczajnie przyzwyczaić. U Ani problem jednak moim zdaniem tkwi gdzie indziej. W jej pielęgnacji pojawiło się sporo produktów, które mogą być odpowiedzialne za pogorszenie stanu włosów, bo zwyczajnie są one źle dobrane:

1. Oleje: wszystkie te które wybrała Ania są 'dyskusyjne'. Kokos lubi puszyć, a Amla (ta na parafinie), rycyna i łopian wysuszać. 

2. Babydream - sprzyja plątaniu włosów. Wiem, że to najtańszy i najłatwiej dostępny delikatny szampon, ale naprawdę nie każdemu on służy i czasem warto wydać trochę więcej, a mieć spokój :) Listę takich łagodnych, codziennych szamponów znajdziecie TU. Moim ulubieńcem jest zdecydowanie TEN aloesowy z Equilibra :)

3. Odżywka Alterra - kolejny produkt, który jest 'dyskusyjny'. Przez alkohol w składzie (dosyć wysoko) nie sprawdza się przy delikatnych i cienkich włosach. Może powodować przesuszenie, a co za tym idzie łamanie włosów.

4. Woda brzozowa - jak widać u Ani zadziałała dobrze, przyspieszyła porost, ale używana zbyt długo może przyczynić się do podrażnienia/wysuszenia skalpu, a co za tym idzie wypadania. 

5. Serum z Avonu - nie wiem co prawda czy mowa akurat o tym co myślę, ale wiem, że jeden z ich produktów ma w składzie alkohol. Przy wyborze produktu do zabezpieczania końcówek zawsze patrzcie na skład! :)

6. Rozczesywanie na sucho falowanych włosów - o ile wcześniej, gdy Ania używała sporo silikonów nie było problemem (włosy były nimi zabezpieczone przed mechanicznymi uszkodzenia) tak po odstawieniu może być przyczyną pogorszenia stanu włosów - ich łamania się i rozdwajania.

Pozostaje jeszcze kwestia rezygnacji z silikonów, która jak wiecie wcale nie każdemu tak dobrze służy. Pisałam o tym już kiedyś na blogu TUTAJ. W przypadku, gdy mamy włosy z tendencją do plątania się warto zostawić lekkie silikony w odżywkach b/s lub d/s. Ważne jest jedynie to by nasza pielęgnacja nie ograniczała się tylko do nich i by oprócz silikonów dostarczać włosom wszystkich innych składników odżywczych.

Ostatnia sprawa to brak maski do włosów. Nie wiem czy Ania po prostu zapomniała o niej napisać czy rzeczywiście żadnej nie używa, ale to na pewno spory błąd. Każde włosy potrzebują czegoś mocniejszego i bardziej odżywczego niż odżywka, jedynie częstotliwość ich stosowania i to czy są bardziej proteinowe, humektantowe czy emolientowe dobieramy do naszych włosów.


Oczywiście jak zawsze mam wrażenie, że o czymś ważnym zapomniałam napisać ;) ale jestem pewna, że Wy dopiszecie to w komentarzach :)))


Pozdrawiam Was serdecznie,

Piątkowa Inspiracja Włosowa - bardzo łatwy, idealny kucyk dla cienkowłosych

$
0
0

Kucyk to z pozoru banalna fryzura, która potrafi wyglądać naprawdę świetnie! Ale przynajmniej moim zdaniem tak jest tylko pod warunkiem, że nasze włosy są naprawdę gęste. Przy cienkich lub rzadkich (jak moje) kucyki zwykle smętnie zwisają i nie prezentują się wystarczająco dobrze. Między innymi z tego powodu sama praktycznie nigdy ich nie noszę. Drugim powodem jest to, że przy tak długich, a co za tym idzie ciężkich włosach kucyki strasznie ciągną mi cebulki i po paru minutach zaczyna mnie boleć skóra głowy. 

Ostatnio moja koleżanka Iza podesłała mi filmik z bardzo łatwym sposobem na to by taka fryzura wyglądała nieco lepiej :)) Sprawdziłam też, że przynajmniej u mnie tak wykonany kucyk trochę mniej mnie ciągnie!

Zostawiam Was z filmikiem, a sama wracam relaksować się w ogrodzie :)) Te z Was, które śledzą mój Instagram, wiedzą już, że od wczoraj jestem u rodziców w Lublinie ;)



Pozdrawiam Was serdecznie,

Moja włosowa historia - Hania c.d.

$
0
0
Pamiętam jak kiedyś jedna z Was napisała mi w komentarzu, że chciałaby zobaczyć kontynuacje włosowych historii, które już pojawiły się na blogu. Przyznam Wam się, ze sama jestem ciekawa co dzieje się z włosami dziewczyn, które kiedyś się tu pokazały. Dziś właśnie mamy okazję prześledzić co działo się z włosami Hani przez te półtora roku od poprzedniej publikacji (którą mwożecie zobaczyć TU). 


Moją włosową historię poznaliście w marcu 2012 roku, kiedy pisałam wam o tym jak w dzieciństwie obcinano mnie "na grzybka" i jak długo to wszystko trwało zanim naprawdę na dobre wzięłam się za zapuszczanie. To był mój pierwszy sukces, a dziś podzielę się kolejnymi. Moje aktualne włosy niczym nie przypominają już oskubanej głowy i postrzępionych, krótkich piórek. Nie sięgają już ramion i zmieniły trochę kolor. Mówiąc tutaj o moim małym sukcesie - chodzi oczywiście o długość, której nigdy nie miałam i patrząc wstecz - nigdy nie sądziłam, że będę na tyle cierpliwa by tak długie włosy jak teraz mieć. Pomógł mi w tym mój chłopak, który jest nieodłącznym obserwatorem moich włosów od półtora roku, bo to przez ten okres czasu moje włosy tak bardzo się zmieniły. Nie ukrywam, że to on był z początku i jest nadal moją motywacją. Absolutnie kocha moje "złote pióra".

Odkąd zaczęłam dbać i zapuszczać, marzyły mi się długie włosy w jasnym odcieniu blondu. Niedługo po tym jak Anwen udostępniła moją pierwszą włosową historię na blogu, zmieniłam kolor włosów i po pierwszym farbowaniu moje włosy wyglądały tak:






Czytaj dalej »

Tydzień w zdjęciach (24) + ślubny bonus

$
0
0
Ostatni tydzień do czwartku przeminął prawie niezauważenie :( W pracy znów mam dużo pracy, a po pracy ani sił, ani ochoty by gdzieś wyjść, z kimś się spotkać czy cokolwiek konkretnego porobić. Na szczęście w piątek miałam urlop i mogłam pojechać do Lublina i przy okazji odwiedzić mój ukochany, rodzinny Zamość.


Sporo się tu ostatnio pozmieniało, w większość na plus, ale strasznie zaskoczył mnie brak wody w parku :(( Mam nadzieję, że to sytuacja tymczasowa, bo nie wyobrażam sobie zamojskiego parku bez spacerów nad wodą i karmienia kaczek ;)

Spacerując po Zamościu miałam okazję zobaczyć odnowione mury obronne, wylegujące się w słońcu koty i artystów przy pracy :))


W Podcieniach natknęłam się na zakład fotograficzny a w nim stare zdjęcia m.in. pewnej zamojskiej włosomaniaczki :)) i prześlicznej, malutkiej, kręconowłosej dziewczynki. Na Rynku przy jednej z restauracji pojawiły się ciekawe, fioletowe dekoracje kwiatowe - musiałam je sfotografować :D Zajrzałam też na ulubiony dziedziniec - to to zdjęcie po środku.


Przy okazji załatwiania w Zamościu dokumentów na nowe nazwisko odwiedziłam ulubioną cukiernie i cudownie pachnący ziołami Herbapol, w którym udało mi się wybrać dwie, pyszne herbaty na wagę. Ostatnio polubiłam herbatę zaparzaną w dzbanku.


W Lublinie właściwie cały weekend przesiedziałam w ogródku rodziców, korzystając ze słońca i tego, że w końcu mam czas by spokojnie poczytać :)) Bardzo mi brakowało takich chwil wyłącznie dla siebie.

W sobotę wybrałam się z moją siostrą Eowiną na małe zakupy do naszego ulubionego SH. Tym razem naprawdę się obłowiłam! :))) Upolowałam prawie nowe, szare buty, klasyczny trencz z Zary w rozmiarze S i w idealnym stanie (tylko strasznie pogięty ;) ), szarą biurową sukienkę, miętową bluzkę z baskinką, fioletowy szal i jeszcze jedną ciekawą bluzkę z motywem panterki :) a za wszystko zapłaciłam 85zł :D


Mam oczywiście jeszcze trochę instagramowych zdjęć :) Takie 'łapanie chwil' na zdjęciach jest naprawdę wciągające :))


1. moje ulubione serowe batoniki, które przyjechały z Budapesztu - dowiedziałam się przy okazji, że można znaleźć podobne w Kauflandzie, ale jeszcze nie próbowałam :)))
2. piękne chmury o zachodzie słońca
3. w drodze na dworzec
4. nudziłam się w pociągu ;)
5. Lublin nocą
6. mój ukochany Zamość! jak ja za nim tęsknie :((


1. lody na zamojskim rynku - niestety baaardzo słabe ;) ale za to drożdżówki z kaszą gryczaną najlepsze na świecie!
2. słoneczniki przed domem - niektóre prawie sięgają dachu :D
3. Kizia - odwiedzający nas codziennie kot sąsiadów ;)
4. słoneczniki w ogrodzie - w tym roku dosłownie nas zaatakowały ;)
5. owocowy raj
6. z którego zrobiłam takie, przepyszne ciasto :) Przepis znajdziecie u Doroty: http://smakuje.blox.pl/2013/08/Ciasto-z-kaszy-manny-z-porzeczkami-i-galaretka.html
7. nie ma jak w domu :)
8. tam i z powrotem czyli w drodze do Krakowa
9. w pociągu musiałam jeszcze dosuszyć włosy ;) wyglądają na brązowe, ale to tylko filtr - nie zmieniałam koloru :))


Obiecane zdjęcia sukni ślubnej w całości - tym razem już naprawdę ostatnie! ;)


W tym tygodniu to już wszystko :) Jestem ciekawa jak Wy go spędziłyście.


Pozdrawiam Was serdecznie,

FAQ: czy mogę używać dwóch lub więcej wcierek równocześnie?

$
0
0

Dziś wpis z serii najczęściej zadawanych pytań :) Kolejny raz jest to pytanie z pozoru banalne i niezasługujące na oddzielny post, ale ilość maili i komentarzy na ten temat zmotywowała mnie do tego by w końcu go napisać. 

Przyznam Wam się od razu, że sama jestem zbyt leniwa na to by chciało mi się używać kilku różnych wcierek, ostatnio nawet jedna przekracza moje chęci i możliwości ;) Niemniej jednak są wśród włosomaniaczek osoby, które zawzięcie walczą o jak najszybszy porost włosów. Dla nich właśnie jest dzisiejszy wpis :)

1. Czy można używać kilku wcierek równocześnie?

Odpowiedź na to pytanie jak łatwo można się domyślić brzmi: zależy... Zależy od tego jakie to będą wcierki, czy mają alkohol i jak nasz skalp na nie reaguje. Nie ma niestety jednoznacznego rozwiązania, dobrego dla każdego, ale nic nie stoi na przeszkodzie by spróbować.

2. W jaki sposób pogodzić aplikacje?

Oczywiście nie mówimy o przypadku mieszania wcierek i stosowania takiego miksu na głowę, ale o tym, gdy chcemy używać osobno, ale w tym samym czasie np. kozieradki i jantaru. Najlepiej jest podzielić to tak, że jedną wcierkę stosujemy przed myciem (np. kozieradkę ze względu na przykry zapach czy oleje i inne produkty mogące przetłuścić lub obciążyć nam włosy), a drugą po myciu (wybieramy przede wszystkim te, które mogą przy okazji np. unieść włosy u nasady i przedłużyć ich świeżość). Tę przed myciem należy zaaplikować mniej więcej na godzinę przed, tak by składniki zdążyły się wchłonąć i zadziałać. Wcierkę po myciu możemy nakładać zarówno na całkiem suche już włosy, jak i na takie wilgotne (nigdy mokre - ociekające wodą, bo niepotrzebnie rozrzedzimy wcierkę). Wszystko zależy od Waszych preferencji :)

3. Czy można nakładać wcierki częściej niż dwa razy dziennie?

Można :) Jeśli naprawdę baaaardzo zależy nam na przyspieszeniu porostu (np. po nieudanym ścięciu) i mamy dużo wolnego czasu to możemy robić to nawet co godzinę. Wiele wcierek działa na zasadzie delikatnego podrażnienia/stymulowania cebulek, które mija po określonym czasie - aplikując je wiele razy zmuszamy cebulki to wzmożonej pracy cały dzień i mamy szansę osiągnąć rekordowy przyrost. Oczywiście musimy uważać by nie przesadzić i nie podrażnić sobie skalpu. Nie radziłabym też tej metody stosować zbyt długo ;) Co jakiś czas warto dać skórze odpocząć i nic w nią nie wcierać.

4. Co daje stosowanie kilku wcierek naraz?

Przede wszystkim właśnie spotęgowanie ich działania i większe szanse na to, że włosy szybciej nam urosną, szybciej przestaną wypadać lub wyrośnie nam więcej baby-hair. Druga sprawa to np. podrażnianie/wysuszanie skalpu. Możemy wcierkę, która ma alkohol stosować zamiennie z tą łagodzącą i nawilżającą nam skalp.

5. A dlaczego właściwie nie stosować ich naraz?

Przede wszystkim dlatego, że nie dowiemy się jak tak naprawdę one na nas działają. Chyba, że już testowałyśmy je wcześniej to wtedy spokojnie możemy eksperymentować. Po co nam taka wiedza? Oczywiście nie tylko te z nas,  które prowadzą blogi (i potrzebne im to np. do recenzji ;) ) powinny wiedzieć, które wcierki jak na nie działają, bo dzięki temu mogą dobrać te najskuteczniejsze dla siebie i nie marnować czasu na wcieranie czegoś co u nich nie działa lub działa, ale bardzo słabo.


A Wy jak stosujecie wcierki? :)


Pozdrawiam Was serdecznie,


Czytelnicy mają głos - suchy szampon DIY

$
0
0

Droga Anwen!

Po przeczytaniu, że też masz przetłuszczające się włosy postanowiłam podzielić się z Tobą przepisem na suchy szampon. Jest on niezwykle szybki i łatwy w wykonaniu. Potrzebne będą: 

  - szklanka płatków owsianych
  - pół szklanki sody oczyszczonej  (jeśli jednak nie lubisz używać sody, szampon sprawdzi się też bez niej)

Płatki miksujemy na drobny proszek, dodajemy sodę i dokładnie mieszamy. Wystarczy posypać proszkiem głowę i zostawić na kilka minut. Po tym czasie strzepujemy pyłek z włosów lub kierujemy na głowę strumień powietrza z suszarki. Nasz szampon przechowujemy w szczelnie zamkniętym pojemniku.

Pozdrawiam,
Hanamakata

DOPISEK OD ANWEN:

Sama niestety tego przepisu jeszcze nie wypróbowałam i pewnie prędko się na to nie zdecyduję, bo nie lubię suchych szampon w formie pudru. Nie potrafię ich dobrze zaaplikowaćani później wyczesać tak by były niewidoczne na włosach. Poza tym w Batiste uwielbiam też to jak pachną po nim moje włosy ;) Jeśli jednak miałabym spróbować taki szampon DIY to wybrałabym wersję bez sody lub przynajmniej próbowałabym zmniejszyć jej ilość. 

Koniecznie dajcie znać jeśli zdecydujecie się wypróbować ten przepis lub być może już podobny szampon stosowałyście :)

Podsumowanie akcji "Miesiąc Zdrowej Diety"

$
0
0
Mam w głowie plan następnej wspólnej blogowej akcji, ale zanim o nim napiszę wypadałoby podsumować wyniki poprzedniej :) Wiem, że Miesiąc Zdrowej Diety skończył się już dawno temu, bo w połowie lipca, ale jak wiecie miałam w między czasie inne, ważniejsze sprawy na głowie i nie miałam kiedy usiąść nad ankietami. Dziś w końcu mi się to udało :)) więc zapraszam Was poniżej na krótkie podsumowanie.

Do naszej akcji zgłosiły się dokładnie 332 osoby z czego 100 wypełniło końcową ankietę. Najbardziej pozytywnym wynikiem całego tego eksperymentu jest fakt, że aż 88 osób napisało, że będzie kontynuować 'zdrowsze' odżywianie. Przyznam Wam się, że właśnie o to w tej całej akcji tak naprawdę chodziło. Nie bardzo wierzyłam w to, że po miesiącu od takiej minimalnej zmiany nawyków żywieniowych możemy zauważyć jakieś konkretne efekty. Liczyłam za to na siłę nawyku, który podobno wyrabia się w nas mniej więcej właśnie po miesiącu powtarzania danej czynności. Dla porządku dodam tylko, że 9 osób na pytanie o kontynuację zdrowszego odżywiania napisało "nie wiem", a tylko 3 osoby "nie".

Jeśli chodzi o wagę to łącznie przez ten miesiąc straciłyśmy 129,6kg :D Średnio wyszło po 1,3kg na osobę ;) przy czym rekordzistce udało się zrzucić aż 9kg, ale jestem prawie pewna, że musiała do tego dołożyć coś jeszcze, np. aktywność fizyczną :)

Jeśli chodzi o włosy to podczas akcji średnio urosły nam o 1,9cm, a najwyższy zanotowany wynik to 5cm u Sisi. Jeszcze jedna z Was zanotowała podobny, ale w trakcie akcji piła drożdże i stosowała wodę brzozową jako wcierkę, więc to nie dieta tak u niej zadziałała.

Pisałyście też o innych efektach stosowania się do tych kilku zasad jakimi miałyśmy się kierować podczas Miesiąca Zdrowej Diety. Najczęściej odnotowywałyście lepsze samopoczucie (u 20% ankietowanych) i poprawę cery (u 14%). Całkiem spora grupa (jak na tak mało wypełnionych ankiet) odnotowała mniejszy apetyt na słodycze (13%) i poprawę stanu paznokci (też 13%). Pozostałe efekty możecie zobaczyć poniżej:
Oprócz tych efektów wymienionych powyżej pisałyście o zmniejszonym cellulicie, zwiększonej odporności, większej chęci do ćwiczeń, lepszym trawieniu, mniejszych sińcach pod oczami i ładniejszym kolorycie cery. Myślę, że to naprawdę sporo jak na tak krótki czas i niewielkie wymogi akcji :)

Mam nadzieję, że te z Was, które brały w niej udział nadal trzymają się zdrowszych nawyków żywieniowych, a te niezdecydowane może spróbują teraz :)


Pozdrawiam Was serdecznie,
PS O olejowych ankietach oczywiście też pamiętam, ale jest ich aż 5113, więc obawiam się, że sama sobie z nimi prędko nie poradzę :( Być może któraś z Was byłaby w stanie i miała ochotę mi z nimi pomóc? :) Jeśli tak to odezwijcie się do mnie na maila.

Piątkowa Inspiracja Włosowa - fryzury z "Gry o tron"

$
0
0

Ciekawa jestem czy są tu jacyś fani serialu "Gra o tron" :) Jeśli choć raz go oglądaliście to na pewno zwróciliście uwagę na piękne włosy występujących w nim aktorek. Sama szczerze mówiąc pomimo szału na ten serial wśród praktycznie wszystkich moich znajomych jakoś się w niego nie wciągnęłam.

Mimo wszystko jak zobaczyłam na facebooku te tutoriale (wysłało mi je kilka osób za co wszystkim bardzo dziękuję :))) ) to pomyślałam, że komu jak komu, ale niektórym, długowłosym włosomaniaczkom na pewno się one spodobają.

 
http://www.wachamksiazki.pl/obrazek/5647/wlosy-a-la-gra-o-tron

Jeśli ktoś z Was zdecyduje się którąś z tych fryzur wykonać i sfotografować niech koniecznie się pochwali :) Z przyjemnością zamieszczę w poście Wasze zdjęcia, bo sama niestety z moimi dwoma lewymi rękami sobie z nimi na pewno nie poradzę ;)


Pozdrawiam Was serdecznie,
PS Jak podoba Wam się nowy szablon? Ja jestem zachwycona :))) Pauli z one little smile udało się w 100% zrealizować to o czym marzyłam i w dodatku wykorzystać piękną, zwycięską grafikę Kasi z urodzinowego konkursu.

Moja włosowa historia - Dominika (Alyson Monroe)

$
0
0
Dawno już nie było takiej prawdziwie zakręconej włosowej historii, więc mam nadzieję, że przemiana Dominiki przypadnie Wam do gustu tak jak mnie. Jest to zarazem chyba najmłodsza z dotychczasowych bohaterek, która w "najtrudniejszym dla włosów okresie czyli gimnazjum" jak same o nim wielokrotnie pisałyście, zamiast eksperymentować z kolorami i prostownicą wpadła w sidła włosomaniaczych blogów ;) Jak to się skończyło, zobaczycie poniżej :))


Moja mama zawsze mówi, że jak byłam mała to miałam cudowne loczki, które znikły przy pierwszym podcięciu. Niestety nie mam zdjęć z tamtego okresu, ale wiem, że później miałam już włosy proste jak druty. W drugiej klasie podstawówki fryzjerka ścięła mi włosy aż do uszu. Tak sobie potem je zapuszczałam kilka lat, aż miałam długie za łopatki falowane siano. Do prawdziwych fal było temu daleko, po prostu nigdy nie były one proste. W 6 klasie znów poszłam ściąć włosy do fryzjerki, która czesała je przez 2 godziny, po to by je następnie wystopniować. Wyobrażacie sobie jak potwornie musiało wyglądać wyprostowane siano? Od tamtego czasu już włosów nie ścinałam. Moja pielęgnacja ograniczała sie tylko do drogeryjnego szamponu typu Dove. Rok później mama kupiła mi w aptece szampon i maskę z firmy Biovax, ale to także nic nie dało. Włosy miałam suche i zniszczone tak jakbym je ciągle prostowała i suszyła suszarką.

Aż w końcu nastąpił przełom. Odkryłam bloga Anwen i wtedy wszystko się zaczęło :D
W dniu rozpoczęcia pielęgnacji moje włosy wyglądały dokładnie tak:

 
Tego dnia wypiłam pierwszy kubek drożdży i zrobiłam płukankę octową. Jak pewnie się domyślacie płukanka raczej nie pomogła tak wysuszonym włosom. Kilka dni później zamówiłam w internecie swoje pierwsze oleje do włosów. Przeczytałam pozytywną opinię o olejkach z Firmy Dabur Vatika i kupiłam trzy oleje : kokosowy, migdałowy i oliwkowy. Oleje pachniały strasznie chemicznie, w składzie trochę chemii, na samym początku parafina, przez co było jeszcze ciężej je zmyć. Dodatkowo odstawiłam wtedy silikony i szampony z SLS. Jaki był tego skutek? Na górze tłuste, niedomyte po olejowaniu włosy, a na dole puszące się siano.

 
Potem do mojej pielęgnacji dołączył szampon Alterra Granat&Aloes i odżywka z tej samej serii. Od czasu do czasu robiłam włosom octową albo cytrynową płukankę, które mi zbyt wiele nie pomagały. Stan włosów się nie poprawiał, więc poddałam się na kilka miesięcy. Włosy wtedy wyglądały tak:


Jak włosy miały dobry dzień i dobre światło to zdarzało im się wyglądać tak:


Później powróciłam do pielęgnacji włosów. Zaczęłam je kręcić używając siemienia lnianego. Po umyciu wcierałam we włosy glutek i zawijałam je za pomocą wsuwek do włosów w takie ślimaki na czubku głowy. Pokręcone już nie były takie sianowate.


Kiedy ich nie kręciłam ciągle wyglądały okropnie.

Dalej dbałam o włosy olejując je, nakładając maski i odżywki. I przyznam szczerze, że nie mam pojęcia co się stało, że moje włosy zaczęły się same kręcić i ładnie wyglądać. To raczej nie jest zasługa żadnego konkretnego produktu, tylko cierpliwości i upartości w pielęgnacji. Bardzo dużo dało mi też zaprzestanie czesania włosów na sucho, teraz czeszę je tylko na mokro przy pierwszy O w metodzie OMO (samo czesanie trwa około 20-25 minut).

Pokażę Wam też moją szopę po uczesaniu włosów na sucho:


Dzisiaj moje włosy same się kręcą i wyglądają tak:


Ludzie często zwracają uwagę na różne kolory moich włosów, pytając czy je farbowałam albo robiłam pasemka. Nigdy w życiu nie majstrowałam przy ich kolorze, ale zdjęcia niżej lepiej wyjaśnią o co z tym chodzi, a przy okazji pokażą mój prawdziwy skręt.


 
Od roku borykam się także z wypadaniem włosów. Z kucyka o grubości 7,5 cm mam 6 cm (na dzień dzisiejszy pewnie już mniej). Endokrynolog za wiele nie pomógł, trychologa w okolicy nie mam, ale za niedługo wybieram się do dermatologa. I ciągle łykam żelazo, bo mam problemy z anemią, więc to także może być przyczyną, ale obawiam się łysienia androgenowego, ponieważ mój tato także łysieje.

Te zdjęcia pokazują jakie mam rzadkie końcówki włosów:



Moja aktualna pielęgnacja:

- olejuję na odżywkę (moje włosy średnio znoszą inne metody olejowania ),
- odżywki : Garnier Avocado z Masłem Karite (moja ulubiona), Joanna z Czarną rzepą b/s (nakładam na skalp przed myciem), Alterra Granat&Aloes, Joanna z ekstraktem ze skrzypu i rozmarynu,
- maski : Alterra Granat&Aloes (faworyt), Isana z proteinami z pszenicy (totalna klapa), Pilomax,
- produkty z kuchni : miód (moje włosy go kochają), aloes, siemie lniane, mleko
- oleje, których używam: z pestek winogron, Alterra, BabyDream, Alverde z Paczuli,
- myję włosy metodą OMO,
- używam szamponu BabyDream,
- czeszę włosy tylko i wyłącznie na mokro,
- piję skrzypopokrzywę i siemię lniane,
- podcinam końcówki co dwa, trzy miesiące,
- włosy myję raz na 5 dni, czasem raz na tydzień i to mi wystarcza,
- namiętnie czytam blogi Anwen, BlondHairCare i Czarnej Orchidei.

I dodam jeszcze, że często myję włosy wieczorem, bo jak śpię z mokrymi to mam lepszy skręt :)

Ludzie na ulicy, w szkole, w sklepach często pytają mnie czy kręcą czymś włosy, a jak odpowiadam, że nie to mówią, że mam piękne włosy. Dzięki Tobie Anwen jestem z nich dumna :)

Na koniec chcę powiedzieć wszystkim dziewczynom, które dbają o włosy, a ich stan pozostawia wiele do życzenia, żeby się nie poddawały i dążyły do celu. Od rozpoczęcia mojej pielęgnacji do momentu, w którym moje włosy wyglądały już całkiem nieźle minęło kilka dobrych miesięcy, więc i Wy się nie poddawajcie :)

Tydzień w zdjęciach (25) - Częstochowa

$
0
0
Kolejny weekend spędziłam poza Krakowem i z bardzo ograniczonym dostępem do internetu, ale za to z pięknymi widokami ;) W Częstochowie i na Jasnej Górze byłam do tej pory tylko raz w życiu, tak jak pewnie wiele z Was na wycieczce szkolnej przed maturą. Nie wiem czy to tylko zamojski zwyczaj, ale u nas co roku wszyscy maturzyści tam jeżdżą ;) Pech chciał, że tego dnia co my przyjechaliśmy lało, było już ciemno i w sumie nic nie zobaczyłam. Dlatego też w sobotę strasznie zaskoczyło mnie to jak tam ładnie :))


Czytaj dalej »
Viewing all 920 articles
Browse latest View live