Mój miesiąc zaczął się dosyć pechowo od pewnej maseczki, której na pewno więcej nie nałożę na włosy (a przynajmniej nie w tej formie) mimo świetnych efektów jakie dała. Prawie dokładnie dwa lata temu wspominałam Wam na blogu o nasionach chia, którymi zajadałam się wtedy w formie 'deserów'. Już wtedy chodził mi po głowie pomysł by użyć ich jako maseczki do włosów, ale ostatecznie nigdy tego nie zrobiłam, bo uznałam, że efekt będzie podobny do tego po siemieniu lnianym, który jakby nie było jest duuuuużo tańszy. Typowa krakowskie myślenie :P Ostatnio jednak zachwycała się nimi Alina, więc postanowiłam i ja spróbować, tym bardziej, że w szafce miałam jeszcze końcówkę starego zapasu nasion.
↧