Cykl moja włosowa historia początkowo miał być blogową wersją wizażowego wątku "Pochwalmy się swoimi włosami". W założeniach nie było nic o metamorfozie, o tym, że włosy przed muszą być w okropnym stanie, a te po w idealnym... Wiem, że takie historie są dla Was najbardziej motywujące, ale takie zdarzają się niezwykle rzadko. Chciałabym abyście na te historie popatrzyły też z innej strony. Mogą one być motywacja dla samych bohaterek, ale też możliwością znalezienia i podpatrzenia pielęgnacji kogoś o włosach być może podobnych do Waszych.
Dziś mamy możliwość zobaczyć historię falowanych włosów Evee. Moim zdaniem przy odpowiedniej stylizacji jej włosy mogłyby być pięknymi lokami :) Zmotywujmy ją razem do tego by spróbowała zawalczyć o skręt! :)))
Moje włosy od zawsze były puchatymi loczko-falami. Cieniutkie, ale dość gęste. Sięgały trochę za łopatki w porywach do 3/4 pleców. Niestety, nie mam włosowych zdjęć z tamtego okresu, ale nietrudno wyobrazić sobie warkocz i rudą aureolkę baby hair wokół głowy (od zawsze mam ich pełno i jak na złość sterczą na wszystko strony).
W chyba piątej klasie wpadłam na „genialny” pomysł ścięcia mojej czupryny... Po ramiona. Oczywiście na mokro, więc po wyschnięciu były na poziomie brody. No cóż, zbyt pięknie to nie wyglądało, ale nie było najgorzej. Chyba że padało. Wtedy włosy puszyły się i miałam rude afro. Najgorsze było to, że nie dało się ich związać, bo ciągle wychodziły z kucyka.
Jakoś przetrwałam dwa lata. Od początku na samym szamponie, okazjonalnie jakiejś reklamowanej odżywce. Po tym czasie moje włoski sięgały już łopatek. I wtedy zrodziła się myśl, aby włosy wycieniować i podciąć kilka zniszczonych cm. Byłaby to trafna decyzja, gdyby fryzjerka nie zinterpretowała kilku cm trochę inaczej niż ja. No i znów moje włosy sięgały ledwie ramion.
Już wcześniej znałam uroki prostownicy, ale od tego momentu używałam jej nałogowo. Dziękuję losowi za to, że wybrałam ceramiczną, nie metalową. Inaczej moje włosy skończyłyby o wieeele gorzej. A tak, po dwóch latach prostowania prostownicą, ewentualnie na szczotce, moje włosy były przesuszone i bardzo puchate, ale nadal trzymały się głowy i dość rzadko łamały. Używałam już wtedy jakichś odżywek i jedwabiu. Niestety biosilka, który dodatkowo wysuszył włosy, co było pięknie ukryte pod warstwą silikonów. Włosy wyglądały raz lepiej, raz gorzej, ale zwykle dało się nad mini zapanować. Nie wiem kiedy dokładnie zaczęło się moje włosomaniactwo, ale na pewno było powiązane ze znalezieniem włosowego wątku na wizażu i bloga Anwen.
Wciąż mam sianowate fale i czasem po prostu mam dość kiedy patrzę w lustro to, jako dumna licealistka ;) uczę się akceptować moje włosy takimi jakie są i dawać im to, co najlepsze. Układam je w bardzo prosty sposób: po umyciu nie suszę do końca, związuję je w koczek na czubku głowy, dzięki czemu mają objętość i ładnie się falują. Zazwyczaj myję wieczorem, więc rano tylko rozplatam, dosuszam i cieszę się efektem (czasem :P).
Noworoczne postanowienie – nie prostować!
(do tej pory złamane tylko dwa razy)
![]() |
5 kwietnia 2012 |
22 lipca 2012 |
![]() |
22 lipca 2012 |
30 września 2012 |
Pielęgnacja:
- Myję co 3-4 dni
- Szampony: Alterra - granat i aloes, Garnier - awokado i karite, Barwa skrzypowy
- Maska: Cosmo – Extra hair treatment (kocham ją)
- Odżywki d\s: Isana z babassu, Alterra Granat i Aloes, Gliss Kur olej marakesh i kokos
- Odżywki b\s: Elseve - krem odbudowujący do włosów zniszczonych, Gliss Kur - Total repair (w spray'u), jedwab Loton, Naturia truskawkowa
- Inne: od czasu-do czasu pianka Nivea – Long repair